Tusk i jego ekipa rzucili gawiedzi na żer likwidację Funduszu Kościelnego. Rzekomo ma to odebrać kościołowi źródło utrzymania z naszych podatków. To wyłącznie mit, ale przedstawię fakty po kolei i oddzielę je od mitów. Na wstępie zaznaczyć jednak muszę, że zdaniem warszawskiego ekonomisty doktora Andrzeja Polaczkiewicza utrzymanie Kościoła katolickiego kosztuje podatników równowartość ponad 30,7 miliarda złotych. Zatem aktualna wysokość Funduszu Kościelnego, 257 milionów złotych, to przysłowiowe drobne na waciki.
Dodatkowo, nie jest proponowana absolutnie żadna likwidacja Funduszu Kościelnego, a jedynie zmiana formuły naliczania wpływów na rzecz Kościoła. Zastąpi go odpis podatkowy o nieznanej na razie wysokości, który zapewne co najmniej podwoi wpływy. Podobnie jak 13 lat temu, zostaną one stosownym zapisem ustawy zagwarantowane na poziomie nie niższym od ostatniego roku istnienia Funduszu.
Mitem zatem jest likwidacja Funduszu, a faktem zapewnienie tą zmianą Kościołowi większych wpływów. Pazerne duchowieństwo i przychylna mu kolejna ekipa rządząca usiłują ponownie mitami robić motłochowi wodę z mózgów.
Faktem jest, że tuż po reformie rolnej mającej miejsce po wyzwoleniu władze komunistyczne ustanowiły tenże Fundusz Kościelny. Miał on rekompensować utracone wpływy corocznie z powodu odebranych prawomocnymi decyzjami majątków o powierzchni powyżej 50 lub 100 hektarów, w zależności od usytuowania na mapie Polski. Był to swoisty akt sprawiedliwości dziejowej i odbierał obszarnicze majątki nie tylko kościołowi. Nie sposób zatem uznać za słuszne rekompensowania tego przez komunistyczną władzę. Słuszna rekompensata należała się bowiem wyzyskiwanym przez duchowieństwo chłopom.
Skoro jednak faktem było ustanowienie tego Funduszu oraz jego waloryzacja corocznymi decyzjami komunistycznej władzy, musimy uznać to za zgodne z ówczesnym prawem. Po odzyskaniu niepodległości w czerwcu 1989 roku zapisy dotyczące Funduszu Kościelnego nie uległy zmianie. Przez kolejne 35 lat waloryzowano podstawę i adekwatnie kwotę Funduszu Kościelnego. Stało się to kuriozalne w chwili, gdy działająca przez 22 lata komisja majątkowa z nawiązką, pewnie trzykrotną, oddała wszystkie majątki zajęte przez komunistyczne władze niezgodnie z reformą rolną.
Podkreślić należy, że Fundusz Kościelny miał rekompensować utracone wpływy z majątków zabranych zgodnie z przepisami o reformie rolnej, a zatem odzyskiwane przez Kościół w ramach działania Komisji Majątkowej Dobra nie miały nic wspólnego z tymi, które stanowiły podstawę naliczania Funduszu Kościelnego. Odebrane niezgodnie z ludowym prawem majątki zostały przez Komisję Majątkową zwrócone, jak napisałem, z dużą nawiązką. Równocześnie waloryzowany z roku na rok Fundusz Kościelny rzekomo rekompensował utracone wpływy z powodu innych majątków. Nikt jednak nie policzył, ile władza tak zwanej Nowej Polski przekazała bezpłatnie innych majątków na dobro Kościoła i jakie, o wiele większe, wpływy one przynosiły.
Skonkludować należy, że zarówno prawne, jak i moralne podstawy do tworzenia jakiegokolwiek Funduszu rekompensującego Kościołowi utracone wpływy to kolejny mit, za którego kreowanie odpowiedzialny jest osobiście Tusk, podobnie jak za analogiczną sytuację w roku 2011. Zasadnicza różnica polegała na tym, że w 2011 roku Tusk obiecał likwidację Funduszu Kościelnego, którego kwota wynosiła wówczas niespełna 90 milionów złotych. Obradująca wówczas Komisja Wspólna Episkopatu i Rządu, pod przewodnictwem Michała Boniego, opracowała kompletny projekt ustawy. Nie wszedł on nigdy w życie z powodów nieznanych.
Rozwiązania zawarte w projekcie były ultra korzystne dla Episkopatu. Zawarty był w projekcie zapis zapewniający Kościołowi dopłatę ze strony rządu do kwoty równowartości Funduszu Kościelnego w ostatnim roku jego istnienia. Pomimo tego, że eksperci obliczali poziom wpływu z tytułu odpisu podatkowego w wysokości 0,5% na poziomie czterokrotnie wyższym od obowiązującej wówczas kwoty Funduszu (90 milionów), Episkopat usiłował zabezpieczyć się na wszelkie możliwe sposoby przed zmniejszeniem swoich dochodów.
Pomysł, jak już pisałem, zarzucono. Nie zaniechano jednak corocznej waloryzacji Funduszu Kościelnego, z tytułu rzekomo rosnących strat spowodowanych utraconym majątkiem. Przyczyną waloryzowania, jak podkreślali biskupi, był fakt, że Fundusz pokrywał składki emerytalne dla księży i sióstr misjonarzy. Zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego polski podatnik ma obowiązek fundować emeryturę sługom papieża, przysparzającym wpływów i zależnych terytoriów na całym świecie Watykanowi, bo przecież nie Polsce?
To kolejny mit nakazujący polskim podatnikom rekompensowanie składek emerytalnych dla nie swoich robotników. Podstawą obecnych prac nad rzekomo Funduszem Kościelnym jest nadal rosnąca liczba misjonarzy, wobec malejącej liczby wiernych chętnych składkami na tacę wspierać sługi Kościoła i Watykanu. Nie pozwólcie zatem kolejnym mitem robić sobie wody z mózgu. Jak już pisałem, rekompensowanie utraconych wpływów jest mitem, bo mitem jest zmniejszenie obszaru majątków kościelnych w wyniku działań komuny, skoro nowa Polska z nawiązką majątki kościelne powiększyła.
Łatwo porównać proporcjonalnie aktualny stan posiadania Kościoła w Polsce z przedwojennym areałem. Proporcja wymaga porównania z ówczesnym i obecnym obszarem Polski. Jedynym zatem powodem naliczania Funduszu Kościelnego są pazerni misjonarze i misjonarki oraz niechętny ich finansowaniu papież i władze Watykanu. To także jedyny powód wzrostu owego Funduszu w ciągu 13 lat, niemal trzykrotnego – z 90 milionów do 257 milionów.
Jedyny logiczny wniosek powinien prowadzić do zlikwidowania faktycznego Funduszu Kościelnego w pełnej wysokości, bez żadnych rekompensat dla Kościoła, bo nie ma do nich żadnej logicznej podstawy. Kolejnym mitem jest opowiadanie, że dobrowolny odpis podatkowy w nieustalonej jeszcze wysokości zrekompensuje Kościołowi straty, a równocześnie ograniczy wpływy z naszych podatków. To oczywisty mit, który ślepy z łatwością rozszyfruje.
Z powodów oczywistych naliczony indywidualnymi odpisami podatkowymi Fundusz wpływający na rzecz duchowieństwa będzie wielokrotnie wyższy od rzekomo zlikwidowanego Funduszu w wysokości 257 milionów. Z równie oczywistych powodów będą to wpływy na rzecz Kościoła dokładnie z tych samych naszych podatków. Rząd nie ma bowiem żadnych innych dochodów poza wpływami podatkowymi z tytułu VAT-u, akcyzy, podatku od dochodów, nieruchomości i tym podobnych.
Każdy podatnik deklarujący odpis na rzecz Kościoła zmniejszy tym samym wpływy do budżetu. Nie oznacza to jednak, że zostanie pozbawiony proporcjonalnie do tych uszczupleń usług finansowanych ze wspólnych podatków. W praktyce zatem wszyscy podatnicy, także ci obojętni wobec kościelnej daniny, będą finansowali powiększone dochody Kościoła utworzone w miejsce rzekomo likwidowanego Funduszu Kościelnego. Ten kamuflaż to kolejny mit mający na celu wprowadzenie nas wszystkich w błąd.
Zarówno pazerny Episkopat, jak i ekipa Tuska, usiłują wmówić nam, że Kościół dozna jakichś uszczupleń swoich dochodów finansowanych naszymi podatkami, podczas gdy prawda wygląda dokładnie odwrotnie. Zwiększone finansowanie pazernych duchownych pokrywane będzie tak samo jak dotychczas, tyle że znacznie większe i trudniejsze do skontrolowania w stopniu przez wszystkich obywateli RP, dopatrujących się analogii pomiędzy polskimi projektami a niemieckimi rozwiązaniami.
Wskazać należy na fundamentalną różnicę. Niemiecki podatnik, po obliczeniu należności podatkowych na rzecz państwa, musi oznajmić o statusie wyznaniowym. Bezwyznaniowość pozwala na niepłacenie podatku kościelnego, który jest odrębną nadwyżkową daniną na rzecz wskazanego związku wyznaniowego. Tym sposobem niemieckie prawo załatwia w bardzo prosty sposób dwie kwestie. Każdy deklarujący bezwyznaniowość, który wcześniej należał do jakiegoś Kościoła, musi w urzędzie podatkowym oświadczyć wystąpienie z tego Kościoła. Wobec tego przesyłany do władz kościelnych dokument rozstrzyga o pozbyciu się przynależności do Kościoła katolickiego, ewangelickiego i każdego innego, a równocześnie zwalnia z opłaty daniny na rzecz instytucji religijnych.
Deklarujący przynależność do dowolnego Kościoła zobligowani są natomiast do zapłacenia nadwyżkowego podatku na rzecz swojej instytucji religijnej. Państwo zatem jedynie dystrybuuje opłaty uiszczane na rzecz Kościołów i związków wyznaniowych, zachowując pełną kontrolę nad ich wysokością. System ten pozwala równocześnie na kontrolowanie dochodów instytucji religijnych i naliczania podatków dla tychże.
Analogii zatem pomiędzy niemieckimi rozwiązaniami a polskimi projektami nie ma żadnej. Zadaniem zmienionego sposobu zasilania Kościoła naszymi podatkami jest jedynie duże zwiększenie tychże wpływów, a jednocześnie utrudnienie jasnej i pełnej kontroli co do ich wysokości. O wysokości odpisu podatkowego za dany rok będziemy dowiadywać się po fakcie.
Kolejnym mitem jest twierdzenie, że tym sposobem finansowane są składki emerytalne księży i sióstr zakonnych. Faktem natomiast jest, że całe polskie duchowieństwo ma zapewnione etaty, zarówno w szkołach, jak i urzędach państwowych, służbach mundurowych, w szpitalach i tym podobnych. Faktem kolejnym zatem jest, że ta danina jest źródłem finansowania emerytur misjonarzom i misjonarkom. Wraca zatem pytanie, jaki interes ma polski podatnik, aby finansować papieskich robotników.
Reasumując, stwierdzić należy, że fakty wyglądają tak, iż kolejnym mitem usiłuje się nas wprowadzać w sposób perfidny w błąd. Twierdząc, że Kościół rzekomo coś straci na projektowanych zmianach, zabezpiecza się dla niego prawdopodobnie kilkukrotnie większe wpływy, co w sposób oczywisty obciąży wszystkich podatników. Twierdzenia inne są oczywistym mitem. Pazerne duchowieństwo wraz z ekipą Tuska usiłuje całe społeczeństwo oszukiwać na odcinku relacji finansowych z Kościołem niezmiennie od 35 lat.