Archiwum kategorii: analizy

Fundusz Kościelny – fakty i mity

Budynek kościoła przysypany plikami banknotów, aż po szczyt wieży.
Tusk i jego ekipa rzucili gawiedzi na żer likwidację Funduszu Kościelnego. Rzekomo ma to odebrać kościołowi źródło utrzymania z naszych podatków. To wyłącznie mit, ale przedstawię fakty po kolei i oddzielę je od mitów. Na wstępie zaznaczyć jednak muszę, że zdaniem warszawskiego ekonomisty doktora Andrzeja Polaczkiewicza utrzymanie Kościoła katolickiego kosztuje podatników równowartość ponad 30,7 miliarda złotych. Zatem aktualna wysokość Funduszu Kościelnego, 257 milionów złotych, to przysłowiowe drobne na waciki.

Dodatkowo, nie jest proponowana absolutnie żadna likwidacja Funduszu Kościelnego, a jedynie zmiana formuły naliczania wpływów na rzecz Kościoła. Zastąpi go odpis podatkowy o nieznanej na razie wysokości, który zapewne co najmniej podwoi wpływy. Podobnie jak 13 lat temu, zostaną one stosownym zapisem ustawy zagwarantowane na poziomie nie niższym od ostatniego roku istnienia Funduszu.

Mitem zatem jest likwidacja Funduszu, a faktem zapewnienie tą zmianą Kościołowi większych wpływów. Pazerne duchowieństwo i przychylna mu kolejna ekipa rządząca usiłują ponownie mitami robić motłochowi wodę z mózgów.

Faktem jest, że tuż po reformie rolnej mającej miejsce po wyzwoleniu władze komunistyczne ustanowiły tenże Fundusz Kościelny. Miał on rekompensować utracone wpływy corocznie z powodu odebranych prawomocnymi decyzjami majątków o powierzchni powyżej 50 lub 100 hektarów, w zależności od usytuowania na mapie Polski. Był to swoisty akt sprawiedliwości dziejowej i odbierał obszarnicze majątki nie tylko kościołowi. Nie sposób zatem uznać za słuszne rekompensowania tego przez komunistyczną władzę. Słuszna rekompensata należała się bowiem wyzyskiwanym przez duchowieństwo chłopom.

Skoro jednak faktem było ustanowienie tego Funduszu oraz jego waloryzacja corocznymi decyzjami komunistycznej władzy, musimy uznać to za zgodne z ówczesnym prawem. Po odzyskaniu niepodległości w czerwcu 1989 roku zapisy dotyczące Funduszu Kościelnego nie uległy zmianie. Przez kolejne 35 lat waloryzowano podstawę i adekwatnie kwotę Funduszu Kościelnego. Stało się to kuriozalne w chwili, gdy działająca przez 22 lata komisja majątkowa z nawiązką, pewnie trzykrotną, oddała wszystkie majątki zajęte przez komunistyczne władze niezgodnie z reformą rolną.

Podkreślić należy, że Fundusz Kościelny miał rekompensować utracone wpływy z majątków zabranych zgodnie z przepisami o reformie rolnej, a zatem odzyskiwane przez Kościół w ramach działania Komisji Majątkowej Dobra nie miały nic wspólnego z tymi, które stanowiły podstawę naliczania Funduszu Kościelnego. Odebrane niezgodnie z ludowym prawem majątki zostały przez Komisję Majątkową zwrócone, jak napisałem, z dużą nawiązką. Równocześnie waloryzowany z roku na rok Fundusz Kościelny rzekomo rekompensował utracone wpływy z powodu innych majątków. Nikt jednak nie policzył, ile władza tak zwanej Nowej Polski przekazała bezpłatnie innych majątków na dobro Kościoła i jakie, o wiele większe, wpływy one przynosiły.

Skonkludować należy, że zarówno prawne, jak i moralne podstawy do tworzenia jakiegokolwiek Funduszu rekompensującego Kościołowi utracone wpływy to kolejny mit, za którego kreowanie odpowiedzialny jest osobiście Tusk, podobnie jak za analogiczną sytuację w roku 2011. Zasadnicza różnica polegała na tym, że w 2011 roku Tusk obiecał likwidację Funduszu Kościelnego, którego kwota wynosiła wówczas niespełna 90 milionów złotych. Obradująca wówczas Komisja Wspólna Episkopatu i Rządu, pod przewodnictwem Michała Boniego, opracowała kompletny projekt ustawy. Nie wszedł on nigdy w życie z powodów nieznanych.

Rozwiązania zawarte w projekcie były ultra korzystne dla Episkopatu. Zawarty był w projekcie zapis zapewniający Kościołowi dopłatę ze strony rządu do kwoty równowartości Funduszu Kościelnego w ostatnim roku jego istnienia. Pomimo tego, że eksperci obliczali poziom wpływu z tytułu odpisu podatkowego w wysokości 0,5% na poziomie czterokrotnie wyższym od obowiązującej wówczas kwoty Funduszu (90 milionów), Episkopat usiłował zabezpieczyć się na wszelkie możliwe sposoby przed zmniejszeniem swoich dochodów.

Pomysł, jak już pisałem, zarzucono. Nie zaniechano jednak corocznej waloryzacji Funduszu Kościelnego, z tytułu rzekomo rosnących strat spowodowanych utraconym majątkiem. Przyczyną waloryzowania, jak podkreślali biskupi, był fakt, że Fundusz pokrywał składki emerytalne dla księży i sióstr misjonarzy. Zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego polski podatnik ma obowiązek fundować emeryturę sługom papieża, przysparzającym wpływów i zależnych terytoriów na całym świecie Watykanowi, bo przecież nie Polsce?

To kolejny mit nakazujący polskim podatnikom rekompensowanie składek emerytalnych dla nie swoich robotników. Podstawą obecnych prac nad rzekomo Funduszem Kościelnym jest nadal rosnąca liczba misjonarzy, wobec malejącej liczby wiernych chętnych składkami na tacę wspierać sługi Kościoła i Watykanu. Nie pozwólcie zatem kolejnym mitem robić sobie wody z mózgu. Jak już pisałem, rekompensowanie utraconych wpływów jest mitem, bo mitem jest zmniejszenie obszaru majątków kościelnych w wyniku działań komuny, skoro nowa Polska z nawiązką majątki kościelne powiększyła.

Łatwo porównać proporcjonalnie aktualny stan posiadania Kościoła w Polsce z przedwojennym areałem. Proporcja wymaga porównania z ówczesnym i obecnym obszarem Polski. Jedynym zatem powodem naliczania Funduszu Kościelnego są pazerni misjonarze i misjonarki oraz niechętny ich finansowaniu papież i władze Watykanu. To także jedyny powód wzrostu owego Funduszu w ciągu 13 lat, niemal trzykrotnego – z 90 milionów do 257 milionów.

Jedyny logiczny wniosek powinien prowadzić do zlikwidowania faktycznego Funduszu Kościelnego w pełnej wysokości, bez żadnych rekompensat dla Kościoła, bo nie ma do nich żadnej logicznej podstawy. Kolejnym mitem jest opowiadanie, że dobrowolny odpis podatkowy w nieustalonej jeszcze wysokości zrekompensuje Kościołowi straty, a równocześnie ograniczy wpływy z naszych podatków. To oczywisty mit, który ślepy z łatwością rozszyfruje.

Z powodów oczywistych naliczony indywidualnymi odpisami podatkowymi Fundusz wpływający na rzecz duchowieństwa będzie wielokrotnie wyższy od rzekomo zlikwidowanego Funduszu w wysokości 257 milionów. Z równie oczywistych powodów będą to wpływy na rzecz Kościoła dokładnie z tych samych naszych podatków. Rząd nie ma bowiem żadnych innych dochodów poza wpływami podatkowymi z tytułu VAT-u, akcyzy, podatku od dochodów, nieruchomości i tym podobnych.

Każdy podatnik deklarujący odpis na rzecz Kościoła zmniejszy tym samym wpływy do budżetu. Nie oznacza to jednak, że zostanie pozbawiony proporcjonalnie do tych uszczupleń usług finansowanych ze wspólnych podatków. W praktyce zatem wszyscy podatnicy, także ci obojętni wobec kościelnej daniny, będą finansowali powiększone dochody Kościoła utworzone w miejsce rzekomo likwidowanego Funduszu Kościelnego. Ten kamuflaż to kolejny mit mający na celu wprowadzenie nas wszystkich w błąd.

Zarówno pazerny Episkopat, jak i ekipa Tuska, usiłują wmówić nam, że Kościół dozna jakichś uszczupleń swoich dochodów finansowanych naszymi podatkami, podczas gdy prawda wygląda dokładnie odwrotnie. Zwiększone finansowanie pazernych duchownych pokrywane będzie tak samo jak dotychczas, tyle że znacznie większe i trudniejsze do skontrolowania w stopniu przez wszystkich obywateli RP, dopatrujących się analogii pomiędzy polskimi projektami a niemieckimi rozwiązaniami.

Wskazać należy na fundamentalną różnicę. Niemiecki podatnik, po obliczeniu należności podatkowych na rzecz państwa, musi oznajmić o statusie wyznaniowym. Bezwyznaniowość pozwala na niepłacenie podatku kościelnego, który jest odrębną nadwyżkową daniną na rzecz wskazanego związku wyznaniowego. Tym sposobem niemieckie prawo załatwia w bardzo prosty sposób dwie kwestie. Każdy deklarujący bezwyznaniowość, który wcześniej należał do jakiegoś Kościoła, musi w urzędzie podatkowym oświadczyć wystąpienie z tego Kościoła. Wobec tego przesyłany do władz kościelnych dokument rozstrzyga o pozbyciu się przynależności do Kościoła katolickiego, ewangelickiego i każdego innego, a równocześnie zwalnia z opłaty daniny na rzecz instytucji religijnych.

Deklarujący przynależność do dowolnego Kościoła zobligowani są natomiast do zapłacenia nadwyżkowego podatku na rzecz swojej instytucji religijnej. Państwo zatem jedynie dystrybuuje opłaty uiszczane na rzecz Kościołów i związków wyznaniowych, zachowując pełną kontrolę nad ich wysokością. System ten pozwala równocześnie na kontrolowanie dochodów instytucji religijnych i naliczania podatków dla tychże.

Analogii zatem pomiędzy niemieckimi rozwiązaniami a polskimi projektami nie ma żadnej. Zadaniem zmienionego sposobu zasilania Kościoła naszymi podatkami jest jedynie duże zwiększenie tychże wpływów, a jednocześnie utrudnienie jasnej i pełnej kontroli co do ich wysokości. O wysokości odpisu podatkowego za dany rok będziemy dowiadywać się po fakcie.

Kolejnym mitem jest twierdzenie, że tym sposobem finansowane są składki emerytalne księży i sióstr zakonnych. Faktem natomiast jest, że całe polskie duchowieństwo ma zapewnione etaty, zarówno w szkołach, jak i urzędach państwowych, służbach mundurowych, w szpitalach i tym podobnych. Faktem kolejnym zatem jest, że ta danina jest źródłem finansowania emerytur misjonarzom i misjonarkom. Wraca zatem pytanie, jaki interes ma polski podatnik, aby finansować papieskich robotników.

Reasumując, stwierdzić należy, że fakty wyglądają tak, iż kolejnym mitem usiłuje się nas wprowadzać w sposób perfidny w błąd. Twierdząc, że Kościół rzekomo coś straci na projektowanych zmianach, zabezpiecza się dla niego prawdopodobnie kilkukrotnie większe wpływy, co w sposób oczywisty obciąży wszystkich podatników. Twierdzenia inne są oczywistym mitem. Pazerne duchowieństwo wraz z ekipą Tuska usiłuje całe społeczeństwo oszukiwać na odcinku relacji finansowych z Kościołem niezmiennie od 35 lat.

Choć prawie 70% polskiego społeczeństwa stanowią katolicy, to w niedzielnych mszach uczestniczy mniej niż 17%

Tekst niniejszy podaje fakty, liczby i łatwe do samodzielnego zweryfikowania informacje (podaję nawet numery stron w rocznikach statystycznych GUS, wersje elektroniczne). Proszę, zatem przeczytać całość i docenić fakt, że pisze to starszy człowiek od pięciu lat kompletnie niewidomy, lecz zgłębiający tematykę statystyk KK oraz przetwarzania danych osobowych od 2011 roku. Niedobrze mi się robi kiedy po raz kolejny od antyklerykalnych rzekomo dziennikarzy i ich gości słyszę brednie utrwalające powszechne, chodź fałszywe od ćwierć wieku, przekonanie, że powyżej 90% polskiego społeczeństwa stanowią katolicy. Jednym z ostatnich przykładów była wypowiedź pani profesory Renaty Mieńkowskiej-Norkiene na kanale Kuby Wątłego we czwartek 25 lipca 2024 roku o godzinie 21:00. Padła tam informacja, że aktualnie populacja katolików w Polsce wynosi 92%. Wprawdzie mówczyni zaznaczyła, że to informacja nieprawdziwa, ale zarówno ona, jak i prowadzący rozmowę redaktor nie potrafili podać prawdy. Zauważam, że wypowiadający się publicznie na ten temat powtarzają utrwalone przekonanie o ponad 90% populacji katolików w Polsce, a jeszcze kilka lat wcześniej nawet o ponad 95%. Wykażę, że nigdy w bieżącym stuleciu populacja wiernych KK nie przekroczyła poziomu 90% ogółu społeczeństwa oraz sugerowanej wypowiedzią pani profesory (92%, przy okazji info o apostazji w 57 minucie nagrania) liczby wiernych 34,8 mln (obliczono na podstawie rocznika statystycznego GUS 2023, prezentującego dane za rok 2022, gdzie liczba ludności Polski to 37,8 mln – strona 207 w wersji elektronicznej tzw. „dużego” rocznika). Ten sam rocznik podaje na stronie 200, że liczba katolików w roku 2022 wynosiła 31,6 mln, co stanowić miało 91,5% ogółu ludności Polski. Przy wartości procentowej jest jednak odsyłacz, którego zamieszczona pod tabelką treść informuje, że wartość została obliczona na podstawie liczby ludności zamieszkałej we wszystkich diecezjach. Nie ma tam wyjaśnienia, co oznacza pojęcie „liczba ludności diecezji”, ani jaka to wielkość liczbowa. Łatwo jednak ustalić, dzieląc obie liczby przez siebie, że domniemana liczba ludności diecezji wynosić musiała 34,5 mln, a więc o 3,3 mln mniej niż wynosiła liczba ludności Polski. Również łatwo sprawdzić, że prawidłowe obliczenie, jaki odsetek ludności Polski stanowią podawani tu katolicy (83,6%). Widać, zatem, że są to wielkości mocno odbiegające od przekazu cytowanej pani profesory. Aby pokazać, że podane w audycji wielkości nie opisywałyby prawdy w żadnym roku z bieżącego stulecia przywołam dane za 2001 rok. Rocznik Statystyczny GUS 2002 prezentuje dane dotyczące roku 2001. Na stronach 100 i 124 możemy dowiedzieć się, że liczba katolików wynosiła 34,5 mln, co rzekomo stanowić miało 95,6% ogółu ludności, natomiast liczba ludności ogółem wynosiła 38,6 mln. Również łatwo jak powyżej sprawdzić, że podzielenie liczby katolików przez liczbę ludności Polski daje rezultat 89,4%. A zatem już na początku obecnego wieku podane przez Panią Profesorę 92% i wynikająca z tego liczba wiernych byłyby za wysokie do opisania ówczesnego „stanu posiadania” KK.

Od początku lat 90-tych ubiegłego stulecia statystyki wiernych KK wykazują nieprzerwanie ostrą tendencję spadkową, wobec czego wielkości podane dla roku 2001 w kolejnych latach systematycznie spadały, więc tak jak stwierdziłem wcześniej nigdy w XXI wieku populacja katolików w Polsce nie przekroczyła poziomu 90%. Istniejący od początku lat 80-tych Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego opracowuje dane dla GUS, usiłując drobnymi kłamstwami retuszować dynamiczne spadki. GUS ma pełną świadomość fałszywych danych procentowych, ale żaden z dyrektorów GUS nie zamierzał z tak błahego powodu ryzykować utraty stołka. Do około 2015 roku nie było informacji, że podane procenty nie są obliczane na podstawie ludności Polski, choć łatwo sprawdzić, że tak faktycznie było. Informacje o tym, że podstawą obliczeń jest liczba ludności diecezji pojawiły się około roku 2015, być może także pod wpływem moich uwag, że przedstawione dane nie zgadzają się z wynikami oczywistych obliczeń. Różnice w minionych latach pomiędzy odsetkiem katolików obliczonym samodzielnie, a prezentowanym w tabeli GUS sięgały 8 punktów procentowych (około 3 mln osób) bez podania jakiegokolwiek powodu tych rozbieżności przed rokiem 2015. W jednym z ówczesnych roczników przeczytałem wyjaśnienia odpowiedzialnego za opracowanie tych tabel pracownika GUS, zamieszczone w obszernym rozdziale dotyczącym statystyk KK. Pisał on, że „wynik podzielenia liczby katolików przez liczbę ludności w sposób istotny odbiega od podawanych przez ISKK informacji,” ale nie uznaje on za właściwe wpisanie poprawnej wielkości, ponieważ „to się wydaje być za mało”. Dlaczego zawodowy statystyk nie wierzy w twarde dane liczbowe i efekty własnych, prostych działań rachunkowych? Proszę sobie odpowiedzieć samodzielnie na takie pytanie. Dlaczego tytułowi kolumny „procent z ogółu ludności Polski” zaprzecza pierwsza i najważniejsza informacja, której wyjaśnienie pod tablicą podaje, że została obliczona ze zupełnie innej podstawy? odpowiedź na takie pytanie wydaje się równie prosta, a fakt, że owocuje to pożądanym przez episkopat i ISKK przekazem potwierdza skuteczność tych oszustw i manipulacji. Poprawianie procentów to nie jedyny zabieg „upiększający” statystyki KK. Drugim jest zawyżanie liczby wiernych na podstawie zastosowania kryteriów zaliczania odbiegających od tzw. zdroworozsądkowych. Proboszczowie z ponad 10,5 tysiąca parafii podają informacje o zamieszkałych na ich terenie ochrzczonych oraz o liczbie wszystkich mieszkańców. Dane te są sumowane na poziomie diecezji, a następnie dla całej Polski przez Instytut statystyki Kościoła katolickiego. Ponieważ, szczególnie na terenach wielkomiejskich, trudno jest uzyskać informacje o osobach nie utrzymujących kontaktów z Kościołem. Liczba mieszkańców diecezji jest sporo niższa od liczby ludności Polski. Odmiennie jest w przypadku liczby katolików, która jest zawyżana do maksymalnie możliwych rozmiarów. Jak pisał w odpowiedzi na mój list w roku 2011, ksiądz profesor Witold Zdaniewicz, nieżyjący już dyrektor ISKK, w opracowaniu statystyk na potrzeby GUS kryterium zaliczania stanowi chrzest, natomiast w badaniach sondażowych kryterium tym jest deklaracja respondenta. Na tej podstawie w powiązaniu z doktryną KK do grona wiernych zaliczani są wszyscy ochrzczeni aż do śmierci, a zatem także apostaci i konwertyci oraz zmarli, o których pogrzebie proboszcz nie ma informacji i usuwa delikwenta ze statystyk dopiero wówczas, kiedy stwierdzi, że „tak długo ludzie nie żyją”. Decydująca jest doktryna KK głosząca, że chrztu nie można cofnąć, bo „raz katolik na zawsze katolik – semel catholicus semper catholicus”, nie istnieją w księgach chrztu adnotacje „wystąpił z KK”, a jedynie „dnia … oświadczył, że chce wystąpić z KK”. I tak subtelnymi kłamstewkami poprawiane są statystyki wiernych, zarówno w liczbach bezwzględnych jak i procentowo, bo nie ma powodu do zaniżania liczby wiernych, skoro każdy odstępca jest do śmierci obdarzony łaską chrztu i w każdej chwili może powrócić na łono prawdziwej wiary. Konsekwencją takiego liczenia „katolików” jest dwukrotne liczenie osób, które porzuciły katolicyzm na rzecz innego, nie tylko chrześcijańskiego, wyznania. Osoby takie są nadal, i do śmierci, liczone jako katolicy, a równocześnie na podstawie osobiście złożonej deklaracji jako członkowie nowych związków wyznaniowych. W efekcie zaniżana jest populacja osób bezwyznaniowych, liczona jako różnica ogółu ludności Polski oraz sumy członków wszystkich kościołów i związków wyznaniowych. Religie mają prawo do posługiwania się w doktrynie różnymi dziwnymi fantazjami („poczęty z muzułmanina jest muzułmaninem do śmierci”, „zrodzony z matki Żydówki jest Żydem”), ale czy myślący zdroworozsądkowo ludzie powinni na takiej podstawie określać liczby wyznawców?

Moją wiedzę czerpię, oprócz studiowania roczników GUS, ze stoczonych przed GIODO i sądami administracyjnymi postępowań prawnych dotyczących tzw. wystąpień z KK metodą świecką, czyli na podstawie ustawy o ochronie danych osobowych oraz z mailowej korespondencji z kolejnym dyrektorem ISKK księdzem doktorem Wojciechem Sadłoniem. Temu ostatniemu na początku stycznia 2018 roku zepsułem pierwszym obszernym pytaniem konferencję prasową w sekretariacie KEP, w obecności kilkudziesięciu dziennikarzy i kamer. Przerwał ją ówczesny rzecznik KEP ksiądz Rytel-Andrianik, nie dopuszczając mnie przed kamery. Jedyna relacja jest dziełem Mariusza Malinowskiego z video-KOD i można jej najważniejszy fragment znaleźć na stronie https://swieckapolska.pl/im-blizej-ujawnienia-prawdy-tym-krotsze-konferencje-iskkokolo-jednej-czwartej-polakow-chodzi-msze/. To jednak temat na „odrębne opowiadanie” o statystyce uczęszczających na niedzielne msze (obecnie poniżej 20% społeczeństwa).

Moje osiem wniosków o sprostowanie w trybie prawa prasowego fałszywych informacji statystycznych dotyczących KK, zostało odrzucone. „Najładniejsze” uzasadnienie podał naczelny Gazety Prawnej, który napisał, że prawo prasowe wymaga, aby sprostowanie napisane było w całości w języku polskim, a ja użyłem słowa dominicantes, które niewątpliwie nie występuje w języku polskim. Zastraszone władzą purpuratów media „głównego nurtu” oraz impregnowane na wiedzę rzekomo antyklerykalne, arogancko uznające jedynie własną wszechwiedzę, pozwalają na funkcjonowanie w świadomości społecznej mocno zawyżonych statystyk, co pozwala biskupom powoływać się na opisane liczby katolików, na informacje z „nieprzychylnych Kościołowi mediów” oraz obiektywne dane GUS. Pora zacząć zmieniać ten stan rzeczy, rozpowszechniając informacje oparte na w miarę obiektywnych podstawach. Oprócz pokazywania faktycznej liczby uczęszczających na niedzielne msze należy upowszechniać wyniki w miarę obiektywnych badań sondażowych, gdzie kryterium zaliczania jest deklaracja respondenta. Nie można za takie uznać badań przeprowadzonych przez CBOS w 2022 roku, skoro podają, że przynależność do Kościoła katolickiego deklaruje 84% społeczeństwa, (źródło: komunikat CBOS 105/2022). To absurdalny wynik, bowiem w tym samym roku mniejsza była liczba wszystkich ochrzczonych, A jak wiadomo ISKK zalicza wszystkich ochrzczonych w KK, a także porzucających inne wyznania chrześcijańskie na rzecz katolicyzmu (chrztu nie przyjmuje się po raz drugi, nie sposób, zatem przyjąć za wiarygodne badania, według którego liczba zdeklarowanych katolików jest większa niż wszystkich ochrzczonych, z odstępcami i nieboszczykami włącznie. Było to zapewne badanie wykonane na niewielkiej próbie, a wyniki ekstrapolowano na 38-milionowe społeczeństwo, bez poddania jakiejkolwiek krytycznej ocenie. O wiele wiarygodniejsze wydają się być wyniki Narodowego Spisu Powszechnego z 2021 roku, zgodnie, z którymi deklarację przynależności do KK podało 71,3% badanych, tj. 27,1 mln osób. Badanie można uznać za w miarę wiarygodne, bowiem zostało przeprowadzone na praktycznie prawie największej możliwej próbie. Minęło kolejne trzy lata, a zatem z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić można, że aktualnie w Polsce mamy mniej niż 70% katolików. Różnica pomiędzy 92% (podane w cytowanej audycji a) przywołanymi danymi ze spisu powszechnego jest ogromna (7,7 mln, czyli ponad 28%). Ufając swoim autorytetom, odbiorcy przyjmują podane informacje za pewnik. W podanym przykładzie czyni to niepowetowane szkody. W powszechnej świadomości. utrwalany jest mocno zawyżony „stan posiadania” Kościoła Katolickiego opisany liczbą wiernych. Antyklerykalne rzekomo osoby idą zatem na pasku propagandystów z ISKK, którzy od dziesięcioleci opisanymi manipulacjami Inspirują propagowanie zawyżonych mocno informacji na temat liczebności populacji katolików w Polsce. Rzetelna informacja powinna brzmieć „mniej niż 70% Polek i Polaków deklaruje się, jako katolicy”, jednak przywiązanie do instytucjonalnego Kościoła, potwierdza znacznie mniejsza grupa obecnością na niedzielnych mszach. W ustaleniu obiektywnej prawdy na ten temat pomocne będą dokonywane corocznie badania tak zwanego wskaźnika dominicantes przez ISKK.

Metodologia badawcza pozwalająca na ustalenie wskaźnika obecności na niedzielnych mszach (zwanego wskaźnikiem dominicantes) została opracowana jeszcze w roku 1979 przez księży Witolda Zdaniewicza oraz Lucjana Adamczuka. Bazując na niej ISKK od 1980 roku dokonuje liczenia wiernych obecnych na wszystkich niedzielnych mszach w kościołach całej Polski, w wybraną tak zwaną statystycznie przeciętną niedzielę. Wyniki prezentowane są z około półtorarocznym poślizgiem (czyli pod koniec grudnia następnego roku, lub z początkiem stycznia jeszcze kolejnego) w postaci procentowego wskaźnika obecności na niedzielnych mszach, czyli dominicantes. jego obliczenie dokonywane jest na podstawie wzoru:

D (wskaźnik dominicantes) = O (liczba obecnych na niedzielnych mszach) / Z (liczba zobowiązanych) * 100%

Liczba obecnych na niedzielnych mszach ustalana jest na podstawie wyników obliczeń prowadzonych przez rachmistrzów we wszystkich świątyniach, na terenie ponad 10,5 tysiąca parafii. Liczba zobowiązanych ustalana jest natomiast jako 82% z ogółu ochrzczonych. Podstawą do takiego podejścia jest założenie, że dzieci do lat 7, osoby starsze oraz chore i apostaci nie mają obowiązku uczestniczenia w niedzielnej mszy. W rezultacie wieloletnich badań ISKK przyjął od początku lat 80-tych, że grupa ta stanowi 18% populacji ochrzczonych i przyjmuje wobec tego wielkość 82% spośród wszystkich ochrzczonych jako stały parametr w mianowniku wskaźnika. Na przestrzeni minionych lat działalność „naukowców” z katolickiego instytutu sprowadzała się do zwiększania wielkości licznika oraz zmniejszania mianownika, wszelkimi dostępnymi manipulacjami. Podkreślić należy, że wartość wskaźnika dominicantes osiągnęła najwyższy poziom na przełomie lat 80-tych i 90-tych (około 53%) i od tamtego momentu dynamicznie spada, aż Do obecnego poziomu poniżej 30%. Usiłując tuszować dynamiczne spadki ISKK podejmował różne działania manipulujące ostatecznym wynikiem. Pomimo twierdzeń, że od 1980 roku metodologia obliczania wskaźnika jest niezmienna, dokonywano zmian niedzieli obliczeniowej, która miała podnieść liczbę obecnych na niedzielnych mszach, lub zmniejszano mianownik wskaźnika o tak zwanych emigrantów zarobkowych, podawanych przez proboszczów z poszczególnych parafii. Manipulacje te można zauważyć na wykresie dynamiki wskaźnika. Zmiana niedzieli obliczeniowej z listopada na październik pozwoliła na zatrzymanie spadków w roku 2009, ponieważ w niedziele październikowe duża liczba wiernych odwiedza świątynie dwukrotnie, ze względu na wieczorne nabożeństwo różańcowe. W 2016 roku szacowałem tę grupę na około 0,5 mln osób w skali kraju. Podstawą takiego szacunku było założenie, że około jedna trzecia członków tak zwanych kółek różańcowych bierze udział w niedzielnych, wieczornych nabożeństwach różańcowych. Liczebność tychże kółek oszacował w okolicach roku 2010 ksiądz profesor Witold Zdaniewicz na około 1,8 mln osób. Zakładając spadek tej liczby przez kolejne 6 lat do poziomu 1,5 mln osób i zakładając przywiązanie do nabożeństw różańcowych tylko co trzeciej, dochodzimy do przyjętego przeze mnie szacunku. Próba zmiany niedzieli obliczeniowej na wrześniową, na początku lat 20-tych nie poprawiła wyników obliczeń. Przypuszczalnie liczono na zwiększoną powakacyjnie obecność młodzieży na niedzielnych mszach. Kiedy nie przyniosło to spodziewanego efektu, przywrócono październikową niedzielę jako podstawę obliczeń. Ta zasada obowiązywała w najnowszych, dostępnych dziś wynikach badań, to znaczy opisujących rok 2022. Przedstawiono je 19 grudnia 2023 roku, Prezentując dokument o nazwie Annuarium Statisticum 2024, w którym na stronie 61 przypomniano opisaną wyżej metodologię obliczania wskaźnika obecności na niedzielnych mszach (dominicantes). Sam wskaźnik dla roku 2022 przedstawiony na stronie 24 wynosił 29,5%. Każdorazowa prezentacja wskaźnika dominicantes pozbawiona jest komentarza dotyczącego metodologii liczenia, co pozwala bezrefleksyjnym i odpornym na wiedzę dziennikarzom na rozpowszechnianie idiotycznych tez o rzekomo trzydziestoprocentowej części społeczeństwa obecnej w każdą niedzielę na mszach (kilka lat temu było to podawane jako prawie 40%). Pozytywnym wyjątkiem od 2017 roku był redaktor Michał Wilgocki z Gazety Wyborczej, którego osobiście poinformowałem o metodologii liczenia i wskazałem źródło. Kolejną manipulacją pozwalającą zwiększać wysokość wskaźnika było pomniejszanie mianownika o liczbę tak zwanych emigrantów zarobkowych. Oficjalnie potwierdził to w wywiadzie dla KAI w styczniu 2018 roku przedstawiciel wiodącej prym w tych zestawieniach Diecezji Tarnowskiej. Równocześnie zaprzestano w publikowanych materiałach podawania tych wielkości. Stało się regułą, że od kiedy zacząłem prezentować faktyczny wymiar wskaźnika obecności na mszach, ISKK systematycznie eliminował z publikowanych materiałów wielkości ułatwiające obnażanie manipulacji i kłamstw. Pierwszym utrudnieniem było wyeliminowanie z annuariów liczby ochrzczonych, która stanowiła podstawę wszystkich dalszych obliczeń, co zmusiło mnie do sięgnięcia po roczniki GUS. Kolejnym utrudnieniem w poznaniu prawdy miało być wyeliminowanie tabel podających liczbę emigrantów zarobkowych w ujęciu diecezjalnym. Moim wcześniejszym pytaniom kierowanym do dyrektora ISKK o odliczanie emigrantów zarobkowych z mianownika stanowczo zaprzeczano. Kiedy oficjalnie stało się to oczywistą prawdą, wielkości te zniknęły z kolejnych publikacji. Opierając się jednak na publikacjach sygnowanych rocznikami 2016 oraz 2017 możemy dowiedzieć się, że zdaniem proboszczów ogólnopolska suma emigrantów zarobkowych wyniosła w roku 2014 oraz 2015 2,7 mln osób (dokładnie 2,68 i 2,66 mln, str. 8). Z braku nowszych danych musimy przyjąć te wielkości jako aktualne dla roku 2022, pomimo że najprawdopodobniej wielkość ta została zwiększona, ponieważ każdy z proboszczów jest zainteresowany zaprezentowaniem jak najlepszych wyników swojej parafii, a liczba emigrantów w sposób oczywisty wyniki te poprawia. Oczywiste jest, że emigranci nie mogą uczestniczyć we mszy, jednak zjawisko to występowało od początku prowadzonych badań, a zatem wyeliminowanie ich liczby z mianownika od roku 2017 (oficjalnie) powoduje, że wielkości wskaźnika z kolejnych lat stają się nieporównywalne.
Wyciągając wnioski z powyższych ustaleń, łatwo obliczyć, że wskaźnik obecności na niedzielnych mszach za rok 2022 (29,5%) obliczony został z liczby zobowiązanych:

0,82 * 31,6 mln (ogólna liczba ochrzczonych) – 2,7 mln (emigranci zarobkowi) = 23,2 mln osób.

a na tej podstawie łatwo ustalić, że:

23,2 mln * 29,5% : 100 = 6,8 mln

wejść do kościołów całej Polski w trzecią niedzielę października 2022 roku, uznaną za statystycznie przeciętną w kalendarzu liturgicznym, co stanowiło 18,0% ogółu ludności Polski w tymże roku (37,8 mln). Odejmując od ustalonej liczby wejść do świątyń szacowaną przeze mnie liczbę dwukrotnych wizyt (0,5 mln) możemy stwierdzić, że faktycznie w statystycznie przeciętną niedzielę kościoły całej Polski odwiedza 6,3 mln osób, co stanowi 16,7% ogółu ludności. Oczywiste jest, że w tej liczbie trudną do oszacowania część stanowią osoby, które odwiedzają kościoły regularnie w każdą niedzielę, ale istotna część to ci, którzy trafiają tam sporadycznie. Ta „rotująca” część decyduje o tym, że społeczność praktykujących katolików (oczywiste, że nie regularnie w każdą niedzielę) można szacować na poziomie do 25% społeczeństwa, czyli do około 9,5 mln osób. Niedawno media obiegła informacja o wyniku badań sondażowych, na podstawie których oszacowano, że społeczność regularnie praktykujących katolików przekracza 40% społeczeństwa. To równie „rzetelne” badanie, jak przywoływany nieco wyżej szacunek zdeklarowanych katolików, na poziomie wyższym niż liczba ochrzczonych ze zmarłymi włącznie. Dziwić musi fakt, że obiektywni rzekomo dziennikarze tak bezkrytycznie powielają równie idiotyczne bajki, jako prawdę badaniami „naukowymi” objawioną, bez cienia zażenowania i refleksji. Inspirujący te „naukowe przedsięwzięcia” biskupi i pseudonaukowi salezjanie z ISKK są zachwyceni tym, że z taką łatwością można tak ogromnej rzeszy ludzi wciskać wierutne bzdury. Winą za taki stan rzeczy obarczać należy zadufanych i odpornych na wiedzę dziennikarzy. Pora zatem, aby dziennikarska brać uderzyła się we własne piersi i przestała pełnić rolę „pożytecznych idiotów Kościoła”, utrwalających wrażenie nadal aktualnej potęgi Kościoła w Polsce, wbrew przywołanym liczbom i faktom. Kiedy w styczniu 2018 roku, podczas konferencji prasowej w siedzibie KEP swoim wstępnym pytaniem sprowadziłem publikowany wówczas wskaźnik dominicantes za rok 2016 z poziomu ponad 37%, do realnej wielkości 25% polskiego społeczeństwa nawiedzającego świątynie całej Polski, mocno poirytowany ksiądz doktor Wojciech Sadłoń, dyrektor ISKK, zakrzyknął: „a ja znam wyniki takich badań, z których wynika, że ponad połowa Polaków to regularnie praktykujący katolicy”. Nie pozwolono mi wówczas zadać oczywistego pytania, które padnie teraz. Dlaczego zatem ISKK nie zajmuje się prezentowaniem na konferencjach prasowych wyników tak korzystnych dla polskiego Kościoła badań, zamiast lansowania własnych „naukowych osiągnięć”, które prezentują zdecydowanie niekorzystne wyniki? Czy powodem jest łatwość z jaką naiwni dziennikarze powielają zmanipulowane wyniki, co pozwala od trzech dziesięcioleci skutecznie ogłupiać polskie społeczeństwo?

Podsumowując konkretami powyższy wywód muszę stwierdzić, że obiektywna informacja dotycząca podniesionych kwestii powinna brzmieć, że mniej niż 70% (tj. około 26,5 mln osób) polskiego społeczeństwa deklaruje katolicyzm, jednak zdecydowanie mniejsza rzesza utrzymuje regularny kontakt z instytucjonalnym Kościołem. Nie wolno tych dwóch kwestii utożsamiać. W miarę regularne kontakty z instytucjonalnym Kościołem utrzymuje nie więcej niż 25% (tj. najwyżej 9,5 mln osób), co skutkuje obecnością na mszach, w przeciętną niedzielę nieco ponad sześciu milionów osób, a zatem poniżej 17% polskiego społeczeństwa. Apeluję zatem do dziennikarskiej braci, aby opisana prawda stała się narzędziem walki z dominacją Kościoła i była rozpowszechniana równie intensywnie, jak do tej pory bajeczki ISKK. Panie i panowie dziennikarze, pora poznać prawdę i zacząć ją propagować, bowiem nie ma innej drogi do prawdziwie świeckiego państwa. Niezrozumiałe jest tylko, że nikt z was nie potrafił dotychczas tej banalnie oczywistej prawdy dociec samodzielnie, a musi Wam pokazać ją niewidomy, który widzi więcej. Wstyd, doprawdy wielki, dziennikarski wstyd!

Dane statystyczne za rok 2022 są najnowszymi dostępnymi w wersji pełnej.

Ciekawostką może być fakt, że niniejszy tekst jest najprawdopodobniej pierwszym w Polsce napisanym przez osobę niewidomą za pomocą udźwiękowionego telefonu o wymiarach starej, dobrej Nokii.

NSA zmusi sędziów do apostazji, czy subsydiarnie zastosuje prawo kanoniczne?

Stosowane od 25 maja 2018 r. RODO nie wyeliminowało z obrotu prawnego Ustawy o ochronie danych osobowych z 1997 r. (u.o.d.o.). Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych (PUODO), jako prawny następca GIODO, musi zainicjowane przed tą datą postępowania rozstrzygnąć na bazie „starej” ustawy. Liczba i zaawansowanie postępowań gwarantuje, że ostateczny wynik jest nadal sprawą przyszłości mierzonej w latach. Powinien też dostarczyć dodatkowych argumentów obnażających bezprawne żądanie niezależności od PUODO kościelnej ochrony danych i powołanego w tym celu organu, czego „niezawisłe” sądy bez kolejnej zażartej walki zapewne potwierdzić nie zechcą.

21 maja 2018 r., postanowieniem I OPS 6/17, skład siedmioosobowy NSAJacek Chlebny (przewodniczący), Maciej Dybowski (sprawozdawca), Czesława Nowak-Kolczyńska, Jolanta Sikorska, Marek Stojanowski, Maria Wiśniewska, Olga Żurawska–Matusiak – odmówił podjęcia uchwały, której domagał się RPO dla wyjaśnienia sprzeczności w 20 orzeczeniach NSA (od marca 2013 r. do  lutego 2016 r.) dotyczących przetwarzania danych osobowych przez kościoły i związki wyznaniowe. Wbrew powszechnie powtarzanej opinii postępowania nie dotyczą ustalenia „metody skutecznego, wystąpienia z Kościoła” (które podobnie jak „wstąpienie” nie istnieje prawnie, o czym pisałem tutaj), lecz podporządkowania Kościoła prawu, a jego baz danych osobowych zewnętrznej kontroli. Ewentualna adnotacja w księdze chrztów nie ma żadnego znaczenia, jeśli z powodu braku nadzoru nie są realizowane jej skutki (prawne i statystyczne). Formalna apostazja, to nachalnie oferowany lek na rozładowanie osobistych emocji rosnącej rzeszy sfrustrowanych, wyłączający zainteresowanie efektem statystycznym – w roczniku GUS nie ubędzie (apostata nadal „należy”), a wskaźnik obecności na mszach wzrośnie (apostaci zmniejszają mianownik – szerzej tutaj).

Osią prawnego sporu są postanowienia art. 43 ust. 2 u.o.d.o. z 1997 r., wyłączające uprawnienia GIODO do kontroli i wydawania decyzji w stosunku do danych osób należących do kościołów i związków wyznaniowych. Na marginesie przypomnieć wypada, że odstępstwo od wdrażanej wówczas do polskiego prawa Dyrektywy 95/46 WE, wspierane przez MSWiA Leszka Millera, uchwalono w efekcie sfałszowania procesu legislacyjnego (pełna dokumentacja tutaj) dopisaniem znaków „i 3” w ustępie 2 obecnego art. 43 ustawy, wbrew wynikom głosowania sejmowej komisji, pod przewodnictwem Jerzego Ciemniewskiego. (Późniejsze skopiowanie mechanizmu przez „lub czasopisma” wywołało polityczne trzęsienie ziemi.)

GIODO do końca 2013 r. umarzał wszelkie postępowania dotyczące przetwarzania danych przez kościoły, twierdząc, że wspomnianym zapisem pozbawiono go prawa wydawania decyzji tym podmiotom. Wyroki NSA z 2013 r. uznały za niedopuszczalne, w świetle implementowanej Dyrektywy, interpretowanie zapisu jako podmiotowego wyłączenia kościołów spod kontroli GIODO. W orzeczeniach z października 2013 r. NSA stwierdził, że autonomia nie wyłącza Kościoła (rzymskokatolickiego, którego dotyczyły skargi) spod powszechnie obowiązującego prawa, a Konkordat nie może cenzurować podstawowych praw człowieka – ochrony prywatności oraz wolności sumienia i wyznania (art. 8 i 9 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka – EKPC). W konsekwencji wskazał na niedopuszczalność uzależniania uprawnień GIODO do wydania decyzji od oceny „kanonicznego statusu skarżących” przez władze kościelne. W praktyce wykładnia eliminowała z obrotu prawnego pożądane przez episkopat skutki kuriozalnego odstępstwa od Dyrektywy. Zmuszony do zmiany stanowiska GIODO wydawał proboszczom nakazy aktualizacji danych, zgodnie z żądaniami skarżących, przez ponad dwa lata. Część z nich została wykonana, a w pozostałych przypadkach GIODO wszczął nowe postępowania i wydaje decyzje unieważniające własne prawomocne nakazy (co jest zaskarżane), powołując się na orzeczenia NSA z lutego 2016 r. Sędziowie NSAJolanta Rudnicka, Maciej Dybowski, Grażyna Staniszewska, Marek Stojanowski i Mirosław Gdesz –  9 i 19 lutego 2016 r. zrealizowali polityczne zamówienie ministra Andrzeja Halickiego. W grudniu 2014 r., na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu wspomniany minister zainicjował porozumienie (dokumentacja w protokole z posiedzenia) zaniepokojonych kierowanymi do proboszczów nakazami przedstawicieli episkopatu, zmuszonego do ich wydawania GIODO i rządu, w celu zmiany stanowiska NSA. W świetle orzeczeń Europejskiego Trybunału Praw Człowieka takie zaangażowanie rządu i organu decyzyjnego po stronie uczestnika postępowania dyskwalifikuje późniejsze orzeczenia, jako wydane z naruszeniem art. 6 EKPC (prawo do rzetelnego procesu sądowego). Logika lutowych uzasadnień pokazuje, że autorzy znali polityczną cenę realizacji żądań episkopatu. Pomijając zakaz ustalania przez organy władzy państwowej relacji opisanych normami religijnymi, zastąpiono prawo skarżących do ochrony prywatności (kontrola przetwarzania własnych danych) prawem Kościoła do „ochrony przynależności”, wbrew woli zainteresowanych. Prezes NSAMarek Zirk-Sadowski zadbał o zabezpieczenie równie „kompetentnego” składu 21 maja 2018 r. Wykorzystując słabości wniosku RPO, który domagał się wsparcia dla decyzyjnie zagubionego GIODO, zamiast podnosić zasadniczą sprzeczność, rzutującą na realizację praw skarżących, siedmioro „niezawisłych” stwierdziło, że treść newralgicznego zapisu nie budziła żadnych wątpliwości składów orzekających, a zatem brak podstaw do podejmowania uchwały wyjaśniającej. Poglądy sędziów na temat zasad ustalania przynależności, w związku z oczywistym zapisem, wprawdzie ewoluowały, jednak wyroki z lutego 2016 r. ostatecznie wyjaśniły wątpliwości.

Zdaniem NSA, w postępowaniach regulowanych powszechnie obowiązującym prawem, organy państwowe mają obowiązek uznawać za osoby należące do Kościoła wszystkich (także ok. 15% nigdy nie ochrzczonych!), którzy nie przedstawią aktu chrztu z adnotacją o „wystąpieniu”. Kwestionujące przynależność oświadczenia zainteresowanych nie stanowią żadnego dowodu. Tezy wywiedziono z „ustrojowej normy Konkordatu”, która powoduje, że w sprawie „wystąpienia” z Kościoła „powszechnie stosowane prawo doznaje swoistego czasowego zawieszenia”, a do ocen stosuje się „subsydiarnie prawo kanoniczne”. (Ustanowione fioletowym obszyciem tóg autorytety orzecznicze milczeniem odpowiadają na zarzuty, że nie istnieją normy pozwalające uznać w prawie powszechnym chrzest za „wstąpienie”, podobnie jak w stosowanym subsydiarnie kanonicznym apostazji za utratę przynależności nie uznaje Dekret KEP.)

Sędziowie WSAAndrzej Góraj, Ewa Kwiecińska, Iwona Maciejuk – zakwestionowali stanowisko NSA, w dniu wydania postanowienia przez siedmioro obiektywnych, oddalając postanowieniem z 21 maja 2018 r. publikowany niżej wniosek. Twierdzenie, że brak aktu chrztu z adnotacją o „wystąpieniu” potwierdza przynależność do Kościoła nazwali „odczuciem subiektywnym”, a „obiektywnym rozstrzygnięciem” uznali je za absurdalne. Zażaleniem na postanowienie WSA (także niżej) domagam się od autoryzującego tezę NSA jej ponownej weryfikacji. Bezspornie sprzeczna jest ocena jej wartości logicznej i prawnej wyrażona postanowieniami NSAWSA. Zbieżność czasowa i przestrzenna (sąsiednie budynki) budzi zdziwienie, że sędziowie WSA przed rozpoznaniem mojego wniosku nie zapoznali się z ustaleniami poszerzonego składu najwyższej instancji. Ich konsekwentna realizacja wymaga  założenia w każdym sądzie udokumentowanej listy sędziów-apostatów, ponieważ jej brak sparaliżuje orzecznictwo w sprawach, których stronami są podmioty kościelne. Oczywiście, o ile salomonowa logika autorytetów NSA nie wykaże, że wykładnia dla ludu nie obowiązuje jej autorów, a subsydiarnie zastosowane prawo kanoniczne nie spali wniosku, wraz z autorem, w ogniu piekielnym,

 

2 maja 2018 r.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie

 

WNIOSEK

o wyłączenie sędziów

 

 Dotyczy: II SA/Wa 1622/17 (wyznaczony termin rozprawy 11 maja 2018 r.)

 

Na podstawie art. 19 (w zw. z art. 18 § 1 pkt 1) Ustawy z dnia 30 sierpnia 2002 r. Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi (Dz. U. z 2017 r. poz. 1369 – dalej p.p.s.a.) wnoszę o wyłączenie z orzekania w sprawie II SA/Wa 1622/17 (wyznaczony termin 11 maja 2018 r.) sędziów WSA:

  • Marii Werpachowskiej
  • Sławomira Antoniuka
  • Piotra Borowieckiego.

 

UZASADNIENIE

 

Art. 19 p.p.s.a.: ”(..) sąd wyłącza sędziego (…) na wniosek strony, jeżeli istnieje okoliczność tego rodzaju, że mogłaby wywołać uzasadnioną wątpliwość co do jego bezstronności w danej sprawie.”

Art. 18 § 1 pkt 1 p.p.s.a.:sędzia jest wyłączony z mocy samej ustawy w sprawach, w których jest stroną lub pozostaje z jedną z nich w takim stosunku prawnym, że wynik sprawy oddziałuje na jego prawa lub obowiązki”.

Żądanie uzasadnia przynależność wskazanych sędziów do Kościoła rzymskokatolickiego, będącego stroną postępowania, reprezentowaną przez proboszcza administrującego przedmiotowym rejestrem chrztów. Autorzy rozstrzygnięć prawnych „omijających prawo Kościoła” zagrożeni są ekskomuniką (utrata niemal wszystkich uprawnień), o czym wielokrotnie, publicznie przypominali biskupi. Zgodnie z art. 18 § 1 pkt 1 p.p.s.a. taka zależność wyłącza sędziego „z mocy samej ustawy”. Art. 106 § 4 zobowiązuje sąd do uwzględniania faktów powszechnie znanych, więc także orzeczeń własnych oraz NSA z 9 i 19 lutego 2016 r. (m. in. I OSK 579/15). Ustaliły one, że w Polsce niemal każdy (także sędziowie) należy do Kościoła, ponieważ „jedynym dowodem potwierdzającym brak przynależności jest akt chrztu z adnotacją o wystąpieniu, a „przyjęcie jako dowodu w tej materii oświadczenia zainteresowanego jest niedopuszczalne. Sądy, które ustaliły kryteria powinny je same bezwzględnie stosować, a zatem tradycyjnie „załatwiające problem” oświadczenia sędziów, że „nie widzą przeszkód”, mogą dowieść słabego wzroku, ale nie braku przynależności, która wyklucza obiektywizm narażonych na wskazane sankcje religijne, a w efekcie realizację (zapewnianego artykułem 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka) „prawa do rzetelnego procesu”, podobno także w Polsce. Konwencję dedykuję szczególnie autorom tez (wyroki WSA) o jej „nieuprawnieniu”, jako wzorca zgodności z prawem decyzji ocenianych przez sądy administracyjne, w przeciwieństwie do kanonów i innych papieskich regulacji. Normą wprowadzającą te ostatnie do prawa powszechnie obowiązującego jest bez wątpienia „ekskomunika”. Innej, prawnej, nakazującej „chwilowo zawieszać własne prawo” z potrzeby „subsydiarnego” zastosowania pomysłów autorytarnego władcy obcego państwa, nie potrafią wskazać nawet związani „etosem chrztu” autorzy orzeczeń. (wielokrotnie pytani).

Zgodnie z żądaniem zgłoszonym na wstępie domagam się wyłączenia wymienionych sędziów postanowieniem, które w konfrontacji z niniejszym wnioskiem przekona społeczność internetową o „autorytecie moralnym sędziów WSA” (zwyczajowo rozwiewającym zastrzeżenia zgłaszane wnioskiem).  

 

———————————————————————————————————

 

 

2 czerwca 2018 r.

 

Naczelny Sąd Administracyjny

za pośrednictwem

Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego

 

ZAŻALENIE

na postanowienie WSA z dnia 21 maja 2018 r. oddalające wniosek o wyłączenie sędziów

 

Dotyczy: II SA/Wa 1622/17

 

Na podstawie art. 194 § 1 pkt 6 ustawy z dnia 30 sierpnia 2002 r. Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi (Dz. U. z 2017 r. poz. 1369, z późn. zmianami – dalej p.p.s.a.) wnoszę zażalenie na postanowienie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie z dnia 21 maja 2018 roku, doręczone 28 maja 2018 roku, oddalające wniosek o wyłączenie sędziów: Marii Werpachowskiej, Sławomira Antoniuka oraz Piotra Borowieckiego z orzekania w sprawie II SA/Wa 1622/17.

Wskazanemu postanowieniu WSA zarzucam naruszenie art. 18 § 1 pkt 1 oraz 19 p.p.s.a. poprzez ich błędne zastosowanie wynikające z pominięcia kluczowych argumentów uzasadnienia wniosku o wyłączenie sędziów.

Na tej podstawie wnoszę o zmianę postanowienia WSA i wyłączenie wymienionych sędziów z orzekania w sprawie II SA/Wa 1622/17.

UZASADNIENIE

 

Postanowieniem z dnia 21 maja 2018 r. WSA oddalił mój wniosek z dnia 2 maja 2018 r. o wyłączenie z orzekania w sprawie II SA/Wa 1622/17 wymienionych sędziów. Zdaniem sądu: „skarżący nie uprawdopodobnił, że istnieją okoliczności, które mogłyby wywołać uzasadnioną wątpliwość, co do bezstronności wymienionych sędziów”, ponieważ: „W ocenie Sądu, podnoszona przez skarżącego okoliczność nie wywołuje uzasadnionej wątpliwości, co do bezstronności powołanych sędziów w niniejszej sprawie. Sama obawa o stronniczość sędziów w rozpoznawaniu sprawy, z uwagi na przekonanie skarżącego o „przynależności wskazanych sędziów do Kościoła rzymskokatolickiego, będącego stroną postępowania”, stanowi przejaw subiektywnych odczuć skarżącego i nie może wskazywać na przesłankę braku bezstronności powołanych sędziów.” Równocześnie wskazani sędziowie złożyli oświadczenia o braku przeszkód po ich stronie do orzekania w niniejszej sprawie.

Należy zatem przypomnieć, że NSA siedmioma wyrokami z 9 i 19 lutego 2016 r. (np. I OSK 579/15).  stwierdził, że każdy kto nie przedstawi aktu chrztu z adnotacją o wystąpieniu z Kościoła (bez względu na dokonanie takiego obrzędu wcześniej!) musi być uznany za osobę należącą do Kościoła, a przyjęcie jako dowodu oświadczenia zainteresowanego jest niedopuszczalne. Tezy te powtarzały wielokrotnie rozstrzygnięcia WSA, podpisywane również przez wskazanych wnioskiem o wyłączenie oraz oddalających go sędziów. Postanowieniem z dnia 21 maja 2018 r. NSA (w składzie siedmioosobowym), odmówił podjęcia uchwały wyjaśniającej orzecznicze sprzeczności, o co wnosił RPO, w porozumieniu z GIODO. Uzasadnienie potwierdziło wiążący charakter orzeczeń NSA z lutego 2016 r., wskazując równocześnie na brak rozbieżności w dotychczasowym orzecznictwie, w zakresie zasad oceny przynależności do Kościoła. RPO (a tym samym GIODO), dostrzegając trzy różne linie orzecznicze w tym zakresie, dowiódł zatem jedynie braku umiejętności czytania ze zrozumieniem wyroków sądów. W zdecydowanie większym stopniu przypadłość ta dotknęła autorów skarżonego postanowienia.

Sądy administracyjne rozstrzygnęły o dopuszczalności badania wyznaniowej przynależności skarżących w postępowaniach dotyczących ochrony danych osobowych (bo nie rozstrzygających przecież o „wystąpieniu” z Kościoła), w opisany sposób, w związku z postanowieniami art. 43 ust.2 Ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (Dz. U. z 2016 r., poz. 922 – dalej: u.o.d.o.). Wskazane we wniosku o wyłączenie sędziów postanowienia p.p.s.a. (a więc także ustawy) są podstawą żądania oceny tymi samymi kryteriami przynależności wymienionych sędziów. Ich przynależności do Kościoła rzymskokatolickiego nie sugeruje „subiektywnymi odczuciami” skarżący, bowiem określiły ją jednoznacznie (do momentu przedłożenia aktu chrztu ze stosowną adnotacją) „obiektywne wyroki NSAWSA”, uznając równocześnie oświadczenia sędziów za „dowody niedopuszczalne”. Wniosek nie ocenia słuszności tych twierdzeń, skoro rozstrzygnął o tym NSA, domaga się jedynie konsekwentnego zastosowania przez autorów tak ustalonych zasad do oceny własnych uprawnień do orzekania w niniejszej sprawie. Przynależność do Kościoła dyskwalifikuje sędziów jako obiektywnych arbitrów w postępowaniu, którego jest on stroną, stwarza bowiem zagrożenie dla ich praw jako członków wspólnoty wiernych. Wielokrotnie, publicznie przypominali o tym biskupi, co w świetle  art. 106 § 4 p.p.s.a. zwalnia z potwierdzania tego faktu cytowaniem powszechnie znanych doniesień medialnych. Zgodnie z art. 18 § 1 pkt 1 p.p.s.a. taka relacja powinna wyłączać sędziego „z mocy samej ustawy”, co jednak nie nastąpiło. Późniejszy wniosek, złożony w trybie art. 19 p.p.s.a., nie pozwala oświadczenia sędziego traktować jako dowodu rozstrzygającego o bezpodstawności zgłoszonych zastrzeżeń. Ich ocena powinna zostać dokonana przypomnianymi wyżej kryteriami, ustalonymi orzeczeniami sądów administracyjnych. Powody braku podporządkowania się tym zasadom przez ich autorów powinny zostać uzasadnione argumentami prawnymi. Skarżone postanowienie ich nie przedstawia, usiłuje natomiast przekonać, że kryteria oceny przynależności, przywołane we wniosku o wyłączenie sędziów, są pomysłem wnioskodawcy, wynikającym z osobistych przekonań i subiektywnych odczuć. Używanie w ten sposób „autorytetu sądu” w przekonaniu, że „ciemny lud wszystko kupi” to przejaw szczególnej arogancji sędziów, którym zabrakło argumentów logicznych do obrony własnych tez. Tak „logicznie” uzasadniane rozstrzygnięcia dokumentują metody cenzurowania „nadrzędną normą ustrojową” (którą, zdaniem sądów, stanowi Konkordat z racji przywołania go w art. 25 Konstytucji) praw i wolności obywateli, a w efekcie ograniczania suwerenności Polski, w imię ochrony interesów katolickich hierarchów. Powielają zatem, znaną z niechlubnej przeszłości, metodę utrwalania zapisaną w Konstytucji „normą ustrojową” przewodniej roli PZPR. Bez wątpienia odpowiedzialni za takie stosowanie prawa obecnie doczekają się analogicznej oceny Historii, a upowszechnianie podobnych rozstrzygnięć wzbogaca dokumentację.

Niniejszym zażaleniem domagam się zmiany skarżonego postanowienia WSA i wyłączenia wskazanych wnioskiem sędziów z orzekania w tej sprawie, o ile nie zostanie udokumentowany ich brak przynależności do Kościoła, w sposób uznany przez sądy administracyjne za jedyny dopuszczalny w postępowaniach regulowanych przepisami powszechnie obowiązującego prawa. Żądam rozpatrzenia mojego wniosku zgodnie z jego brzmieniem i sensem argumentów, odwołujących się do metod oceny przynależności do Kościoła ustalonych wyrokami NSAWSA, bądź jasnego wskazania podstawy prawnej pozwalającej na odmienne traktowanie w tym zakresie skarżących i ustalających „reguły gry” sędziów.

———————————————————————————————————

 

NSA rozpozna zażalenie na posiedzeniu niejawnym (opublikujemy). Przesyłanie na adres mailowy NSA (i WSA) komentarzy i linków do niniejszego tekstu, z pozdrowieniami dla wymienianych sędziów, pomoże im uświadomić, że służące utrwalaniu jedynie słusznego ustroju orzecznicze absurdy i sprzeczności nie ugrzęzną w przepastnych archiwach, lecz zapewnią autorom wieczną pamięć.

Pełna wersja postanowienia WSA w Warszawie.

Teo-logiczne zasady wdrażania RODO

Kościelni funkcjonariusze przy wdrażaniu i stosowaniu prawa tradycyjnie posługują się kłamstwem i manipulacją, z pełnym poparciem teoretycznie „polskich” władz. Tym razem „wdrażają” RODO – nowe, unijne regulacje dotyczące ochrony danych osobowych. W informacji Onetu przekonują, że RODO (art. 91) ZOBOWIĄZUJE(?) do powołania odrębnego Kościelnego Inspektora Danych Osobowych.

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/powstanie-koscielna-inspekcja-ochrony-danych-osobowych/581mt15

 

Artykuł 91 (RODO)

Istniejące zasady ochrony danych obowiązujące kościoły i związki wyznaniowe

  1. Jeżeli w państwie członkowskim w momencie wejścia niniejszego rozporządzenia w życie kościoły i związki lub wspólnoty wyznaniowe stosują szczegółowe zasady ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem, zasady takie mogą być nadal stosowane, pod warunkiem że zostaną dostosowane do niniejszego rozporządzenia.
  2. Kościoły i związki wyznaniowe, które stosują szczegółowe zasady zgodnie z ust. 1 niniejszego artykułu, podlegają nadzorowi niezależnego organu nadzorczego, który może być organem odrębnym, z zastrzeżeniem że spełnia warunki określone w rozdziale VI niniejszego rozporządzenia.

ZOBOWIĄZUJE zatem, czy zezwala na pewien „PRZYWILEJ” o ile spełniono WCZEŚNIEJ WARUNKI? Kilka miesięcy temu, na posiedzeniu Komisji Wspólnej, przedstawiciele KEP przypomnieli teoretycznie rządzącym kto tu  faktycznie rządzi, m. in. w sprawie wdrożenia RODO.

„Dekret KEP czeka na razie na zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską – dopiero wtedy stanie się w Kościele katolickim w Polsce obowiązującym prawem.”

Wiadomo też natychmiast od kogo zależy obowiązywanie prawa w Polsce, a kto ma się nie wtrącać. Świadomi swojej roli rządzący stosują się do poleceń biskupiej zwierzchności i posłusznie czekają, aż im pro-unijny KEP, z błogosławieństwem Stolicy Apostolskiej, wdroży RODO. Sprawa dotyczy przecież wyłącznie ochrony „wiernych”. Wiadomo też, że innych obywateli w Polsce w zasadzie nie ma. Drugi, czy trzeci sort to element animalny – margines, którym ani Bóg, ani rząd się nie interesuje, no chyba że zalegnie na ulicy, ale wtedy pałą gonić nie dane chronić.

Pytanie brzmi: – jakie „szczegółowe zasady ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem” (danych osobowych) stosował Kościół katolicki w Polsce przed dniem wejścia w życie RODO (25.05.2018 r.)?

TO NIEZBĘDNY WARUNEK powołania odrębnego kościelnego organu ochrony danych.

Gdy już zostanie POWOŁANY ORGAN oczywiste będzie dla wszystkich, że KOŚCIÓŁ MUSIAŁ STOSOWAĆ skoro POWOŁAŁ. To podstawowa zasada teo-logicznej argumentacji – zamienić miejscami skutek z przyczyną. Faktem jednak jest, że „stosowanie” niepodlegania kontroli GIODO (ani żadnej innej) na podstawie dotychczasowej Ustawy z 1997 r. nie zostało nadal ostatecznie ocenione jako „zgodne z prawem”. Brak nawet uchwały NSA, w odpowiedzi na wniosek wątpiącego w to mocno RPO. Ostatecznym werdyktem może być i tak wyłącznie ocena instancji europejskich. Szansa, że „zabawa w prawo (kanoniczne)” sądów administracyjnych, pod dyktando biskupów (z jakże istotnym pośrednictwem min. A. Halickiego przed wyrokami NSA z lutego 2016r.) zostanie tam uznana za niezgodną z prawem europejskim jest znaczna. Oczywiste wydaje się naruszanie skutkami kilku artykułów EKPC . Wówczas (za rok, może trzy) okaże się, że KOŚCIÓŁ NIE STOSOWAŁ ŻADNYCH ZASAD. Nie można będzie nazwać „STOSOWANIEM ZASAD” pilnowania (dzięki sądom administracyjnym) „NIESTOSOWANIA” nadzoru GIODO i kontroli przetwarzania własnych danych przez zainteresowanych, które naruszało FUNDAMENT EUROPEJSKIEGO PRAWA.

Kto wówczas będzie jednak o tym pamiętał? Zwycięży polityka faktów dokonanych – skoro powołał to stosował. Odrębny organ kontroli przetwarzania danych to świetne narzędzie dla Kościoła. Łatwiej ukryć posiadane „od zawsze” szczegółowe informacje osobowe, praktycznie o każdym z nas, których pozazdrościć może każda bezpieka, czy kreować dowolne mity statystyczne. Kolejne pytanie – czy ktoś w Polsce będzie jeszcze w nie wierzył? W niepodważalne 95% „katolików” i ponad połowę modlących się żarliwie w każdą niedzielę o dalszą łaskę okradania z miliardów przez kler? Zadbamy, różnymi metodami, by ostatecznie ośmieszyć „mitomanów” bajdurzących o „katolickiej większości”  stanowiącej 20 -23% społeczeństwa.

P R A W D A  N A S  W Y Z W O L I !

DZIENNIKARSKIE AMEBY I ZDECYDOWANY RUCH PAPIEŻA

 

ONET 2018-01-30: 

Skandal w kościele? Zdecydowany ruch papieża.

Papież wysyła swego delegata do Chile, by zbadał głośną sprawę pedofilii

 

Czytając takie informacje (o „zdecydowanym ruchu papieża”) zastanawiam się czy ich autorami są idioci, czy zależni od watykańskiego lobby manipulanci. Nie ma znaczenia etyka dziennikarska – ważne jest profilowanie świadomości odbiorców samym tytułem. Media mają obowiązek, z uporem i wbrew faktom, informować „o zdecydowanej walce papieża ze zjawiskiem pedofilii wśród kleru”. Dowodem radykalnych działań Franciszka (wcześniej Wojtyły, czy Ratzingera) są częste, publiczne deklaracje i brak faktów potwierdzających systemowe zwalczanie procederu. Podczas wizyty w Chile pojawiła się poważna rysa na tak pieczołowicie budowanym medialnym wizerunku. Chodzi o skandaliczną wypowiedź papieża, którą wziął w obronę, podejrzewanego o tuszowanie pedofilii, miejscowego biskupa, dyskredytując równocześnie ofiary. Franciszek obnażył pustosłowie składanych deklaracji. Pokazał, że jedyny powód i cel jego działań to chęć uspokojenia rosnącej rzeszy oburzonych i zahamowanie odpływu wiernych.

Watykan od wieków, konsekwentnie tuszuje wszelkie przypadki pedofilii księży na całym świecie. Zasadniczym celem jest przekonywanie opinii publicznej, że papieże nigdy nie mieli i nie mają wiedzy o masowej skali tego zjawiska. Nagłośnienie tego rodzaju przestępstw o wymiarze zorganizowanego procederu na masową skalę (pierwsze na przełomie lat 60-tych i 70-tych w USA) nie zmieniło tego  przekazu. Takie fakty przedstawiane są zawsze jako czyny „słabych i grzesznych jednostek, z całą surowością, i od zawsze, zwalczane i karane przez Stolicę Apostolską”. W filmie dokumentalnym „Legion Chrystusa – Skandal w Watykanie” (https://www.youtube.com/watch?v=HizJ4XVRWAU) jedna z ofiar Marciala Maciela przedstawia reakcję kardynała Ratzingera na przedstawione w latach 90-tych dowody zbrodni założyciela (w 1941 r.) Legionu Chrystusa. Najbliższy współpracownik ówczesnego papieża (Wojtyły) stwierdził, że „nie można nic z tym zrobić, ze względu na olbrzymie zasługi ojca Maciela dla Kościoła”. Wymiar finansowy „zasług” powodował, że meksykański duchowny cieszył się osobistym uznaniem i ochroną Wojtyły, do końca jego pontyfikatu. Liczba ofiar pedofilskich praktyk w Legionach, na całym świecie, przekroczyła 70 tysięcy. W 2010 r., już po śmierci Maciala, Ratzinger, jako Benedykt XVI, przeprosił publicznie „za grzechy założyciela Legionu, o których Watykan nic nie wiedział”. Trzeba być przynajmniej papieżem (Wojtyłą, Ratzingerem, a dziś Franciszkiem), aby publicznie rzucać światu w twarz tak bezczelne łgarstwa przy powszechnej aprobacie mediów. Dostępne w wielu opracowaniach dokumenty i opisy faktów, w tym relacje ofiar pedofilskich praktyk kleru o przeszkodach w ich ujawnianiu, potwierdzają bezpośrednie zaangażowanie papieży w ukrywanie takich faktów, od wieków. Potwierdzają, ponad wszelką wątpliwość, świadomość Stolicy Apostolskiej masowego charakteru tego zjawiska. Dowody poznać można także dzięki filmowi dokumentalnemu – „Milczenie Kościoła” (https://www.youtube.com/watch?v=iIsqhxVKjoY). Ujawniono m. in. ponad 260 dokumentów, którymi Stolica Apostolska, od połowy XIX wieku, nakazywała podwładnym na całym świecie systemowe ukrywanie przypadków przestępstw seksualnych księży. Duchowni odpowiedzialni za przedostanie się informacji o takich faktach do wiadomości publicznej narażali się na ekskomunikę. Te dyspozycje obowiązywały jeszcze za pontyfikatów Wojtyły i Ratzingera. Nie sposób stwierdzić, że obecnie tajne instrukcje o podobnym charakterze nie funkcjonują. Bez względu na to, przywołane wyżej fakty pokazują, że Franciszek kontynuuje grę pozorów. Doradcy od politycznego marketingu czuwają nad częstym powtarzaniem nic nie znaczących słów potępienia. Przynosi to zamierzony efekt w postaci powszechnego przekazu o „zdecydowanych działaniach obecnego papieża w walce z pedofilią”. Nie przeszkadzają temu fakty, a w zasadzie ich brak. Fasadowy, ukierunkowany wyłącznie na uzyskanie efektu wizerunkowego, charakter działań Franciszka został wielokrotnie obnażony. Dowiodła tego ujawniona niedawno, najnowsza watykańska instrukcja zwalniająca funkcjonariuszy kościelnych na całym świecie z obowiązku zgłaszania świeckim organom ścigania przypadków pedofili, bez względu na prawo danego kraju. Potwierdziły to rezygnacje osób świeckich z pracy w papieskiej komisji do zwalczania pedofilii wśród kleru. Motywacje rezygnujących były jednoznaczne – komisja służy wyłącznie maskowaniu braku jakichkolwiek realnyh działań. Niefortunna, chilijska wypowiedź wpisała się w ciąg faktów demaskujących pozorny charakter papieskich przedsięwzięć. Watykańscy specjaliści  zareagowali czujnie i szybko. Franciszek publicznie przeprosił za swoją wypowiedź, a obecny „zdecydowany krok” kontynuuje zacieranie złego wrażenia. Równocześnie stanowi przygotowanie do ewentualnych działań powielających „rozwiązanie sprawy Wesołowskiego”.

Zasadnicze pytanie, jakie należy postawić, brzmi – co niby ma wyjaśnić (w tym i każdym innym przypadku) papieski wysłannik, specjalista od tuszowania pedofilii? Jedynym sposobem realnej, systemowej walki z pedofilią kleru jest wyłączenie papieskiego nadzoru i „pomocy w wyjaśnianiu”. Wszelkie ustalenia powinny być wyłączną domeną świeckich, niezależnych organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Wolnych od politycznych nacisków i zakulisowych zabiegów dyplomatycznych. (Ułatwia je status państwa, uzyskany przez 44-hektarowy Watykan za przysługi oddane Mussoliniemu, co pomogło np. Wesołowskiemu uniknąć sprawiedliwości ziemskiej, a Watykanowi wielu dodatkowych problemów, w tym i innych przypadkach.) Wielowiekowa tolerancja wobec seksualnych przestępstw kleru (niejednokrotnie wspierana osobistym przykładem papieży)  utrwaliła przekonanie o dopuszczalności i bezkarności takich praktyk. Sporo jest informacji dziennikarskich pokazujących, że przestępczy proceder, również z wykorzystywaniem dzieci, kwitnie nadal pod bokiem papieża, z udziałem najwyższych rangą dostojników. W czerwcu 2017 r. kardynał George Pell, watykański „minister skarbu”, bliski i zaufany współpracownik Franciszka, oskarżony został o wielokrotne seksualne wykorzystanie dzieci we wcześniejszych latach, w Australii.  Oskarżony nie przyznaje się do winy. W 2002 r. wyraził opinię, iż „aborcja jest gorszym skandalem moralnym niż wykorzystywanie seksualne młodych ludzi przez księży”. Za wypowiedź otrzymał Nagrodę Erniego (australijska antynagroda). Dodatkowy komentarz wydaje się zbędny.

Rozpoczęcie faktycznej, systemowej walki z przestępczością seksualną kleru grozi nieprzewidywalnymi konsekwencjami dla Kościoła. Wynika to zarówno ze skali zjawiska, jak i bezpośredniego zaangażowania, bądź uwikłania najwyższych rangą hierarchów. Skłania to, także obecnego papieża, do prowadzenia „zdecydowanej walki pozorów”. Podobnie jak poprzednicy wykazuje najwyższą troskę „o przyszłość i jedność Kościoła”. Z tej odpowiedzialności nie zwalnia Franciszka świadomość losu kolejnych tysięcy ofiar seksualnych przestępców w koloratkach. Z białej papieskiej szaty, wzorem poprzedników, czyni ścierającą brudy seksualnych przestępstw szmatę. Tego też poziomu sięga „moralny autorytet papieży”. Opinia publiczna nie może jednak akceptować takich rozstrzygnięć papieskich dylematów. Śmierć Wesolowskiego nie zamknęła oczekiwań jego ofiar na ziemską sprawiedliwość. Informacje dziennikarzy, prezentujących moralność papieży i intelekt ameby, nie zahamują też narastającego oburzenia papieskim tańcem na linie. Ta gangrena wymaga natychmiastowego i radykalnego leczenia, a nie zaopatrywania miodem papieskich frazesów.  

ilu Polaków chodzi na niedzielne msze? Policz – instrukcja obsługi wskaźnika dominicantes ISKK

Na konferencji prasowej w Sekretariacie KEP 4 stycznia 2018 roku (filmowa relacja z krótkim komentarzem dostępna tutaj) ISKK poinformował, że wskaźnik obecności na niedzielnych mszach (dominicantes) za rok 2016 wynosi 36,7%.

Co to oznacza? Ilu Polaków chodzi na niedzielne msze? Zdaniem ISKK, oczywiście. Policz samodzielnie. Niezbędne dane – liczba ochrzczonych oraz ludności Polski – powszechnie dostępne w Roczniku GUS (link). Opublikowane na stronie ISKK (folder – Diecezje) Annuarium AD 2018 podaje, podobnie jak wcześniejsze, równie niezbędną „wiedzę tajemną”:

„Dominicantes – oblicza się jako odsetek katolików uczęszczających na niedzielną Eucharystię w odniesieniu do ogólnej liczby zobowiązanych

W zapisie rachunkowym:

D = Uc/Zo  (wynik mnożony przez 100 aby wskaźnik podać w procentach)

D  –  wskaźnik dominicantes

Uc – policzeni w całej Polsce uczestnicy niedzielnych mszy

Zo – zobowiązani do uczestnictwa, tzn. 82% ochrzczonych. Stałe od początku badań (1980 r.) założenie ISKK – dzieci do lat 7, starsi i chorzy to 18% ochrzczonych „niezobowiązanych”, więc „metodologicznie” prawidłowe jest analogiczne zmniejszenie mianownika. „Niezamierzony” efekt uboczny? Liczbę obecności podzieloną przez wielkość odpowiadającą ok. 70% ludności Polski upowszechnia się w mediach jako odsetek Polaków regularnie bywających w kościołach. Utrwala to mit niezmiennie katolickiej Polski.

Odkrycie „tajnej” od zawsze liczby obecności na mszach (ISKK odmawia jej podawania) wymaga policzenia nieznanego – w podanym wzorze – licznika. Pomocny w rozwiązaniu „arcytrudnego” zadania będzie podręcznik do rachunków pożyczony od dzieci/wnuków własnych bądź sąsiada. To wskazówka dla niemal wszystkich dziennikarzy piszących o procencie „Polaków” bądź „katolików”. Wyposażeni w „naukową wiedzę” odkryjemy, że:

Uc = D x Zo  (liczba obecności = wsk. dominic. x liczba zobowiązanych)

Dane dla roku 2016:

ludność Polski – 38,4 mln (podobnie jak za 2015 r.)

D = 0,367 (wskaźnik ISKK „pozbawiony” procentów)

Zo = 26,7 mln osób (82% z 32,5 mln ochrzczonych)

Korzystając z „wiedzy tajemnej” liczymy:

 0,367 x 26,65 = 9,8

9,8/38,4 = 0,258 x 100% = 25,5%

A zatem w październikową niedzielę 2016 r., policzono 9,8 mln obecności na mszach, co podzielone przez ludność Polski daje wynik 25,5%.

Dla ustalenia liczby osób (nie wejść) obecnych w świątyniach całej Polski należy oszacować wizyty dwukrotne (zdarzają się gorliwsi, ale nie przesadzajmy z jednostkową precyzją obnażając oszustwa milionowe). Masowa skala zjawiska dwukrotnego odwiedzania kościołów związana jest ze szczególnym charakterem października w kościelnym kalendarzu. Tylko w październiku odbywają się we wszystkich parafiach (ISKK podaje, że w 100%) codzienne nabożeństwa różańcowe. To jedyny powód przeniesienia w 2009 r. obrachunkowej niedzieli z listopada na październik. Pozwala to w obliczeniach dominicantes konsumować efekt „szczególnego przywiązania do kultu maryjnego”. Członkowie kół różańcowych w październikowe niedziele (mniej licznie w majowe – też codzienne nabożeństwa maryjne, o innym nieco charakterze) uczestniczą w obowiązkowej dla wszystkich mszy, zwykle jak dowodzi ISKK przed południem, a ponowną wizytą w nabożeństwie różańcowym (powszechnie odprawianym wieczorem). Zmarły niedawno ks. prof. Zdaniewicz podawał w swoich publikacjach, że wśród największych organizacji kościelnych są dwie różańcowe, w sumie ok. 1,2 mln osób oraz wiele mniejszych o liczebności ok. 100 tys. ISKK corocznie informuje o „poszerzaniu i pogłębianiu kultu maryjnego”. Oszacowanie w moim pytaniu podczas konferencji prasowej liczby takich osób na 1 mln to minimum. Należy zatem od policzonych obecności odjąć co najmniej 1 mln, aby mówić o liczbie osób, a w efekcie podać odsetek Polaków regularnie (co niedzielę) przybywających na obowiązkowe msze.

9,8 – 1 = 8,8 mln osób (nie wejść), a w efekcie:

8,8/38,4 = 0,229 x 100% = 22,9%

W październikową niedzielę 2016 r. odwiedziło zatem świątynie 8,8 mln osób, co stanowi 22,9% ludności Polski.  Proste rachunki i twarde fakty obnażają minimalną skalę propagandowego oszustwa, celowo i świadomie dokonywanego przez ISKK od lat. Na tej podstawie media przekonują nas o 37% (prawie 40%) „Polaków” lub „katolików” regularnie praktykujących. Na nasze wcześniejsze interwencje zareagował jedynie redaktor Gazety Wyborczej podając od minionego roku prawidłowo wyliczone obecności. Siły (odwagi?) brakuje na wyartykułowanie w tytule jaki to odsetek Polaków, panie Michale? Redaktorowi naczelnemu DGP – Krzysztofowi Jedlakowi podania prawdy zabrania … prawo prasowe, ponieważ słowo „dominicantes” nie występuje w języku polskim. (dowód „wierności” redaktora Jedlaka oferowałem rzecznikowi KEP).

Podczas konferencji prasowej do szybkiego przeliczenia posłużyłem się liczbą ochrzczonych podaną przez ISKK w Roczniku GUS za rok 2016 (33,0 mln, co wbrew zapisom rocznika daje 85,9% ludności Polski) zawyżając nieznacznie (do 9,9 mln i 25,8% obecności). Nie ma to większego znaczenia, a wynikało z faktu, że „z braku sił w tym roku” nie podano liczby ochrzczonych faktycznie policzonej w tym badaniu. Sił wystarczyło ks. Sadłoniowi do zamieszczenia kolorowych map i wykresów sporządzonych na ich podstawie. W latach 2014, 2015 liczba ochrzczonych w badaniu dominicantes była o 0,5 – 0,6 mln mniejsza od podawanej do rocznika GUS. Różnicę uzasadniał dyrektor ISKK, odpowiadając na nasze maile. Wynikała z „domyślnego” (choć nie „instrukcyjnego”) zmniejszania liczby ochrzczonych o apostatów w badaniach dominicantes oraz szacunkowego liczenia przez proboszczów. W danych rocznikowych proboszczowie korzystają z precyzji zapisów w księgach chrztów. Apostaci natomiast chrztu cofnąć nie mogą i dlatego „instrukcyjnie”  w danych dla GUS odliczać ich nie wolno. Pozostają katolikami „niezobowiązanymi” na zawsze. „Dobrzy apostaci” podnoszą zatem wynik dominicantes (mniejszy mianownik) i nie zmieniają odsetka katolików w GUS. Prawidłowość uzasadnia kilkudziesięcioletnia tradycja metodologii ISKK. Różnic nie uzasadnia jednak, zdaniem dyrektora ISKK, liczba apostatów. To zjawisko ma wymiar marginalny, czego dowodzi fakt, że go nie badamy. Logicznym uzasadnieniem liczbowych sprzeczności są „domyślnie” stosowane zabiegi proboszczów. Ich kreatywność spowodowała w ciągu kilku ostatnich lat m. in. spadek liczby ochrzczonych na potrzeby dominicantes o prawie 2 mln osób. Rozmija się to z rzeczywistością – nie spada liczba ludności, wg ISKK przybywa chrztów – ma jednak zbawienny wpływ na podawany do wierzenia (jako efekt „rzetelnych badań”) wskaźnik. Pisał o tym przed rokiem Rafał Maszkowski (tutaj).  W tekście sprzed dwóch lat wyraziłem też domniemanie, pokazując skutki, że mianownik wskaźnika dominicantes zmniejszany jest o zarobkowych emigrantów. W Annuariach podawano bowiem ich liczbę szacowaną przez proboszczów (2,7 mln za 2015 r. dla całej Polski), nie informując o powodach. W najnowszym dokumencie tabelka z emigrantami zniknęła, pozostały kolorowe mapki. Jeśli – hipotetycznie – wszyscy proboszczowie wykazali się „domyślnością” to osób obecnych na mszach w roku 2016 było 7,8 mln, co stanowi 20,3% ludności Polski. Z braku informacji o skali domyślności wyniku nie podaję jako „twardej tezy”. Bez żadnych wątpliwości jednak zmniejszenie takie zastosowano obligatoryjnie w roku 2017. Informując o wzroście religijności w wiodącej prym diecezji tarnowskiej na podstawie jej wstępnych wyników za rok 2017 potwierdza to ks. Zbigniew Wielgosz (http://tarnow.gosc.pl/doc/4409833.Ciezar-pierwszenstwa):

„Po raz pierwszy nieznacznie zmieniono metodę badań odliczając od liczby osób zobowiązanych do udziału we Mszy św. parafian przebywających na emigracji zarobkowej.”

Wracając do terminologii ks. Sadłonia – prezentowany za rok wskaźnik „instrukcyjnie” poprawi obraz religijności Polaków. Porównaniem do poprzednich pozwoli także ocenić wcześniejszą „domyślność” proboszczów i moją.

Nasza aktywność, znana księdzu Sadłoniowi od lat (na moje pytanie o szczegóły metodologii odpowiadał już w  2012 r.) powoduje eliminowanie z materiałów dostępnych na konferencji istotnych danych. Ciemny lud ma każdą prawdę przyjąć do wierzenia i nie szukać innej. Są jednak inne źródła, autoryzowanych przez ISKK informacji oraz nieostrożni księża ujawniający „korekty domyślne i instrukcyjne” stosowane w badaniu. Kłamstwo, zwłaszcza szybkie na oczach kamer, wymaga  refleksu i błyskotliwej inteligencji, Wojtusiu. Zostawiłem furtkę na drodze do prawdy i zachowania twarzy. Wystarczyło powiedzieć, że nie Twoja wina, bo to dziennikarze nie czytają, że zobowiązani to 70% Polaków. Wybrałeś zachowanie przedszkolaka. Skoro 2 x 2 nie równa się 6 policzyłeś dwa razy i wyszło, że może być nawet OSIEM! („mam drugie badanie i wychodzi 50%”). Wiem, że zaskoczony brakiem tradycyjnie padających wielu wazeliniarskich pytań o „nic”, poczułeś się jak Andrzej Gołota w pamiętnej wielosekundowej walce. Wypadłeś jednak zdecydowanie gorzej od przypomnianego boksera tuż po. Trafiony drugim ciosem Rafała (trochę nieczystym – po rzuceniu białego ręcznika przez rzecznika KEP) oznajmiłeś – „zabrakło sił w tym roku”. Za moment przed kamerami ogłosiłeś jednak tradycyjne zwycięstwo mitu katolickiej Polski i własne. I to już było żenujące.

Wskaźnik dominicantes maximum osiągnął w roku 1982 – 57%. W latach osiemdziesiątych potwierdzał udział w niedzielnych mszach ok. 40% (max nieco ponad) ludności Polski. Mentalne zatrzymanie się w tamtych czasach spowodowało, że obecna rzeczywistość nie dociera, nawet wyłożona prostym rachunkiem.

Przypadkowe fragmenty (filmiki niżej), zarejestrowane przez Zofię Achinger, „wykładu” w kuluarach, dlaczego 2 x 2 to jednak 4, potwierdzają, że nawet ogłoszenie sukcesu nie pozwoliło wrócić do równowagi i zrozumieć „matematyki wyższej”.

Współczując, podpowiem strategię na przyszłoroczny rewanż, o ile sędzia dopuści do walki bez podziału na kategorie wagowe. Wyniki pięciu badań, z 20 (nie 18) krajów. Finał łatwo przewidzieć (5 badań x 25% x 20 krajów). 2500% Polaków znokautuje każdego przeciwnika, nim wyprowadzi cios. Powodzenia. Pomoże Ci wiara w sukces i donoszący o nim życzliwi dziennikarze.

Zachowania gospodarzy konferencji prasowej 4 stycznia 2018 r. nie zaskakują i nie dziwią. Statystyczna prawda delegitymizuje, pokazaniem braku większościowego poparcia, nadrzędną rolę episkopatu w stosunku do wszystkich dotychczasowych sił politycznych. (Uległość tzw. lewicy nie była mniejsza niż obecna bezczelność PiS-u.) Najmniej istotne w spektakularnym prezentowaniu kościelnych statystyk jest pokazanie faktycznego przywiązania do katolicyzmu części Polaków. Mają oszukać Króla Polski? Prezentacja służy wyłącznie zademonstrowaniu wielkiego społecznego poparcia dla episkopatu. Niezadowoleni (w 80-90%, bez względu na światopogląd, czy obecność na mszach) z finansowego rozpasania i politycznej pozycji kleru Polacy informowani są statystyczną propagandą o swojej znikomej sile. Opóźnia to powstawanie partii politycznych, o różnych programach społeczno-gospodarczych, świadomych wyborczego potencjału kryjącego się za jednoznacznym deklarowaniem laickości. Dominuje strach przed posądzeniem o „atak na Kościół” lub „ateizację Polski”, co jest utożsamiane z wizją wyborczej klęski w niepodważalnie „katolickiej Polsce”. Statystyki religijności obnażają słabość episkopatu. Nie ma to bezpośredniego przełożenia na identyfikację religijną, czy światopoglądową, pozostającą w sferze prywatności, wbrew temu co wmawia się nam od lat. Potwierdzają to również liczne sondaże, dotyczące kwestii, w których episkopat zabiera głos i żąda posłuszeństwa. Ostatnio było to widoczne w gorącym temacie prawa kobiet do rezygnacji z ciąży. Przytłaczająca większość jest przeciw zaostrzeniu dotychczasowych regulacji, a mniej więcej połowa za ich liberalizacją.

Upowszechnianie prostej statystycznej prawdy ma w wymiarze politycznym moc ładunku wybuchowego podłożonego pod siedzibę KEP. Z opóźnionym zapłonem, bo to proces na lata, ale czas podpalić lont.

UDOSTĘPNIAJCIE – PRAWDA NAS WYZWOLI

 

ks. Paweł Rytel Andrianik rzecznik KEP kontra autor

ks. Wojciech Sadłoń dyrektor ISKK kontra autor

Statystyki wyznaniowe i przynależność do Kościoła
wystąpienie na Kongresie Świeckości

21 i 22 października 2017 r. w Warszawie na skwerze Hoovera odbył się Kongres Świeckości. Brali w nim udział również uczestnicy grupy Świecka Polska. Zbigniew Szetela wygłosił wystąpienie „Statystyki wyznaniowe i przynależność do Kościoła”, w którym opisywał zależności między Instytucjami państwa i Kościoła Katolickiego. Są one schematycznie pokazane na rysunku, którego nieco poprawiona wersja jest poniżej i może być przydatna przy słuchaniu wystąpienia. Pierwsze minuty dźwięku są słabej jakości, potem jest użyte lepsze nagranie.

 

20 lat sfałszowanej ustawy

pamięci Bolesława Michalskiego

Grupa Świecka Polska istnieje od 2014 r. Jej członkowie zajmowali się kwestią przetwarzania danych osobowych przez kościoły już wcześniej. Z różnym szczęściem zmagamy się z Generalnym Inspektorem Ochrony Danych Osobowych i sądami o prawo do kontroli nad swoimi danymi. Zasadniczym problemem jest zapis „i 3” w art. 43 ust. 2 ustawy z 1997 r. o ochronie danych osobowych rzekomo odbierający GIODO kompetencje w stosunku do kościołów. Obywatele są pozbawiani kontroli nad swoimi danymi osobowymi, co jest niezgodne m.in. z prawem Unii Europejskiej. W 2011 r. Bolesław Michalski, badając proces legislacyjny odkrył, że „i 3” zostało dopisane do ustawy wbrew wynikom głosowań, między posiedzeniem komisji a głosowaniem plenarnym. Przekazanie tej informacji różnym władzom nie spowodowało afery takiej, jaka wybuchła w 2002 r. po sfałszowaniu nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji przez usunięcie słów „lub czasopisma”. Między 2011 a 2017 r. przeszłość zmieniła się raz jeszcze.

Informacje zawarte w tym tekście są oparte na oryginalnym protokole obrad z 1997 r. oraz na nagraniu odpowiedniej części posiedzenia podkomisji skopiowanych w 2011 r. przez Bolesława Michalskiego z archiwum sejmowego. Artykuł ustawy, którego dotyczy sprawa ma obecnie numer 43, a dopisek w ust. 2 brzmi „i 3” (w projekcie jest to art. 44 i dopisek „i 2”).

W związku z Dyrektywą 95/46/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 24 października 1995 r. Polska, aspirująca wtedy do wstąpienia do Unii Europejskiej, zobowiązana była uchwalić ustawę o ochronie danych osobowych wdrażającą jej postanowienia. W 1996 r. do Sejmu zostały wniesione dwa projekty, poselski i rządowy. Zostały skierowane do podkomisji nadzwyczajnej złożonej z niektórych członków Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych, Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka oraz Komisji Ustawodawczej. Przewodniczącym został poseł Marek Lewandowski z SLD.

W 1997 r. komisja odbyła wiele posiedzeń. 19 czerwca 1997 r., na trzynastym już posiedzeniu, które prowadził wiceprzewodniczący podkomisji poseł Jerzy Ciemniewski z Unii Wolności (doktor habilitowany nauk prawnych, późniejszy sędzia Trybunału Konstytucyjnego) była rozpatrywana m.in. kwestia dotycząca uprawnień planowanego urzędu Generalnego Inspektora Danych Osobowych w stosunku do zbiorów danych zawierających tajemnicę państwową oraz zbiorów prowadzonych przez kościoły. W dodatkowym sprawozdaniu z 18 czerwca zostały przedstawione dwa warianty art. 44:

Warianty ustawy w sprawozdaniu podkomisji z 18 czerwca 1997 r.

Wariant I, oparty na projekcie poselskim, przewidywał brak uprawnień GIODO do kontrolowania zarówno zbiorów zawierających tajemnicę państwową jak i zbiorów kościelnych, wariant II, rządowy, tylko ograniczone uprawnienia w stosunku do zbiorów zawierających tajemnicę państwową, a brak takich ograniczeń w stosunku do zbiorów kościelnych. W czasie dyskusji posłowie Krzysztof Budnik (UW), Jacek Pawlicki (PSL) i Andrzej Gaberle (UW) opowiedzieli się za wariantem rządowym, ale z dołączeniem do niego sedna wariantu poselskiego, czyli wyłączenia zbiorów kościelnych spod kontroli. Ten ostatni argumentował to chęcią uniknięcia „wojny religijnej”, o czym mówiła również na wcześniejszym posiedzeniu posłanka Irena Lipowicz (później sprawująca funkcję GIODO). Przewodniczący zarządził głosowanie i przeszedł w nim wariant II, a więc bez ograniczeń uprawnień GIODO w stosunku do kościołów. Takie ograniczenie wymagałoby zresztą zgody organów Unii Europejskiej ponieważ stanowiłoby odstępstwo od Dyrektywy.

zarządzenie głosowania nad wariantami

w głosowaniu został wybrany wariant II

Zaraz po przejściu wariantu II niektórzy obecni przeszli do próby takiej zmiany jego treści, żeby był praktycznie równoważny odrzuconemu poselskiemu wariantowi I. Podsekretarz stanu w MSWiA Andrzej Gogolewski, (ministrem był Leszek Miller z SdRP), stwierdził, że „chcielibyśmy” przywrócić przywileje kościołów z wariantu I, motywując to „techniczną niewykonalnością” sprawowania kontroli przez GIODO. Poparł go poseł Pawlicki, przypominając podobne stanowisko posłów Gaberle i Budnika. Przewodniczący Ciemniewski poddał zatem pod głosowanie wniosek Pawlickiego, który chciał rozszerzyć wyłączenie kontroli GIODO  również na zbiory kościelne, a także sądowe i więzienne. Komisja odrzuciła tę propozycję, pozostawiając oryginalną treść wariantu II (rządowego), a więc nadal bez ograniczenia uprawnień GIODO w stosunku do kościołów.

odrzucenie wniosku o dodanie ograniczeń do wariantu II

Dalsza dyskusja dotyczyła mało istotnych dla omawianej sprawy zmian: wykreślenia ówczesnego ustępu 3 artykułu 44 oraz konsekwentnego uzupełnienia wyłączonych uprawnień GIODO w ustępie 2. Potem podkomisja bez sprzeciwu przyjęła propozycję wykreślenia drugiego zdania ustępu 2. W sumie w ustępie 2 zostało usunięte drugie zdanie i dokonano jednej zmiany w zdaniu pierwszym dotyczącej katalogu wyłączonych uprawnień. Tymczasem w stenogramie pojawia się zapis, którego nie ma w nagraniu, a który może być uznany za wypowiedź przewodniczącego albo za komentarz autorki protokołu, a który jest niezgodny ze stanem ustępu 2 po głosowaniach:

Komisje na wniosek przewodniczącego przyjmują ust. 2 art. 44 w brzmieniu wariantu II bez drugiego zdania i z dodaniem w dwóch miejscach powołania na dodatkowe punkty.

Za protokół z zebrania podkomisji odpowiada przede wszystkim przewodniczący obrad poseł Jerzy Ciemniewski (UW) oraz jego autorka Barbara Riwerska, podpisali go również poseł Aleksander Bentkowski (PSL) i poseł Zbigniew Bujak (Unia Pracy):

podpisy pod protokołem

Wniosek z głosowań był prosty: podkomisja dwa razy odrzuciła próbę ograniczenia uprawnień GIODO w stosunku do kościołów, co zresztą byłoby niezgodne z dyrektywą 95/46/WE. Jednak mimo to tekst ustawy wysłany przez komisję na zebranie plenarne Sejmu (druk nr. 2462) miał dopisek odbierający GIODO uprawnienia do kontroli zbiorów kościelnych! Dopisek ten po przenumerowaniu punktów brzmiał „i 3”. Przypomina to usunięcie słów „lub czasopisma” z projektu nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji pięć lat później, w 2002 r., co skończyło się uruchomieniem komisji sejmowej i wyrokami sądowymi.

dopisek „i 3”

O to by „Wysoki Sejm uchwalić raczył załączony projekt ustawy”, który został sfałszowany wnosili w tym druku wiceprzewodniczący podkomisji i przewodniczący ostatnich obrad podkomisji poseł Jerzy Ciemniewski (UW), przewodniczący podkomisji poseł Marek Lewandowski (SLD), poseł Andrzej Wiśniewski (PSL) oraz poseł Aleksander Bentkowski (PSL).

posłowie wnoszący o uchwalenie sfałszowanej ustawy

Projekt wszedł pod obrady Sejmu i został przyjęty. Posłowie, którzy uczestniczyli w obradach komisji nie protestowali przeciwko nieprzegłosowanej, a właściwie dwukrotnie odrzuconej zmianie tekstu projektu w druku sejmowym nr 2462. Po odniesieniu się do poprawek Senatu, Sejm 29 sierpnia 1997 r. uchwalił ustawę o ochronie danych osobowych. Ustawa weszła w życie w kwietniu 1998 r. Polska nigdy nie wystąpiła o zgodę Unii Europejskiej na odstępstwo od Dyrektywy 95/46/WE, ustawa jest stosowana w wersji niezgodnej z Dyrektywą. Obecnie ustawa ta przechodzi już do historii w związku z pracami nad nową ustawą wdrażającą postanowienia Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady 2016/679, które wchodzi w życie w maju 2018 r.

Konsekwencje zapisu o ograniczeniu kompetencji GIODO nie od razu były jasne. Ograniczenie jest warunkowe: obowiązuje tylko w stosunku do zbiorów „dotyczących członków kościoła” (obecnie „należących do kościoła”) przetwarzanych na jego potrzeby. Ale niektóre kościoły zarejestrowane na podstawie odrębnych ustaw, w tym katolicki, nie mają formalnych członków, więc przepis ten ich nie dotyczy. Jednak sądy interpretują prawo na niekorzyść obywateli ignorując podstawowe prawa człowieka chronione Europejską konwencją praw człowieka (art. 8 i 9) – co staramy się zmienić.

W 2011 r. nasz kolega Bolesław Michalski zainteresował się przebiegiem dyskusji nad projektem ustawy i odkrył fałszerstwo. Problem został zgłoszony Marszałkowi Sejmu, GIODO i Prezesowi NSA, ale nie wywołało to żadnej reakcji. W analogicznych przypadkach niekonstytucyjności procedury legislacyjnej Trybunał Konstytucyjny orzekał jednoznacznie o nieważności wprowadzonej w takim trybie regulacji.

Bolesława nie miałem okazji poznać osobiście, był chory i zmarł w 2013 r. Otrzymałem tylko poprzez kolegów udostępnione przez niego materiały, które uznałem za warte opracowania. Pisząc ten tekst w roku 2017, przed XX rocznicą uchwalenia sfałszowanej ustawy i szukając dodatkowej dokumentacji przeżyłem zdziwienie. Stenogram z omawianego posiedzenia komisji obecnie dostępny jest przez WWW, ale istotnie różni się od wersji z 1997 r.! Pojawia się tam zdanie (w zielonej ramce), którego nie ma ani w nagraniu, ani w pierwotnym stenogramie:

To stwierdzenie w ogóle nie pasuje do stenogramu, bo nie było trzeciego głosowania nad „i 2”, w treści nie widać uzasadnienia rzekomej nagłej zmiany stanowiska komisji. Pierwotnie protokół wyglądał tak:

Kolejne fałszerstwo protokołu to być może jedyny skutek interwencji sprzed kilku lat, chyba że został sfałszowany już wcześniej.

Rafał Maszkowski

Konsultacja: Zbigniew Szetela.

Materiały archiwalne udostępnione przez B. Michalskiego:
nr 1 – Podkomisja – dossier
nr 2 – drugie sprawozdanie Podkomisji z 18 czerwca
nr 3 – warianty art. 44
nr 4 – fragment nagrania ze wspólnego posiedzenia komisji:

nr 5 – porównanie protokołów z nagraniem
nr 6 – Protokół z 19 czerwca 1997
nr 7 – druk 2462

Czy Polacy wybijają się na autonomię moralną?

W listopadzie 2016 r. Centrum Badania Opinii Społecznej przeprowadziło kolejny sondaż dotyczący religii i moralności (nr 318). Podobne badania odbyły się też w latach 2005, 2009 i 2013 (badanie nr 283).

 

Mimo, że 92% ankietowanych określa się jako katolicy (badanie nr 319, grudzień 2016 r.), według listopadowego sondażu katolickie zasady moralne za najlepszą podstawę moralności uważa tylko 18% pytanych, 14% uważa, że powinny być podstawą wychowania w szkole, a 12% sądzi, że „tylko religia może uzasadniać słuszne nakazy moralne”.

 

Jedno z pytań zadanych przez CBOS dotyczyło tego, kto powinien ustalać zasady moralne:

  • To czym jest dobro i zło, powinno być przede wszystkim wewnętrzną sprawą każdego człowieka.

  • O tym czym jest dobro i zło, powinno decydować przede wszystkim społeczeństwo.

  • O tym czym jest dobro i zło, powinny decydować przede wszystkim prawa Boże.

  • Trudno powiedzieć.

Odpowiedź pierwsza, którą określiłbym jako deklarację autonomii moralnej, miała w kolejnych badaniach (2005, 2009, 2013, 2016) 46, 59, 57 i aż 69% zwolenników. Największe zmniejszenie poparcia dla „praw Bożych” nastąpiło między 2005 i 2009 rokiem, ale spadek 2013-2016 też jest spory, przy równoczesnym skokowym wzroście „sprawy każdego człowieka”.

diagram z publikacji CBOS

 

 

Jak deklarowanie autonomii moralnej zależy od częstotliwości praktyk religijnych? Sporządziłem wykres, opierając się na pełnym raporcie CBOS-u. Nawet między dwiema najnowszymi ankietami (2013, 2016) są znaczące różnice. Przede wszystkim widać wzrost we wszystkich kategoriach, oprócz najczęściej praktykujących (różnica może jednak nie być znacząca – szerokość linii pokazuje orientacyjną dokładność pomiaru). W 2013 r. osoby poglądy osób praktykujących gorliwie (raz w tygodniu) były w tej kwestii w połowie pomiędzy grupą najczęściej praktykujących (kilka razy w tygodniu) a grupą mniej gorliwych (raz – dwa razy w miesiącu). Do 2016 r. w tej grupie nastąpił ogromny wzrost autonomii, tym bardziej znaczący, że grupa ta stanowi 46% ankietowanych (2016). Wynik osób w ogóle niepraktykujących podniósł się równie mocno (w 2013 r. wiele z tych osób było za wersją decydowania przez społeczeństwo). W wyniku tego płynne przejście między poglądami od najgorliwszych do najmniej gorliwych (2013, niebieska linia) zmieniło się na wyraźną polaryzację: najgorliwsi religijnie i oddalona od o 31 punktów procentowych reszta, której zakres zmienności to tylko 11 punktów (czerwona linia).

 

 

Zależność autonomii moralnej od wieku ilustruje kolejny wykres. Dla 2013 r. wygląda tak, jak się można było domyślać z procesów społecznych w ostatnich latach: niechęć do autonomii na obu końcach (chociaż we wszystkich grupach poza najstarszą bardziej na rzecz społeczeństwa niż Boga). W 2016 r. grupa 35-44, która miała najwyższy wynik w 2013 r. została w tyle (ale spadek jest na pograniczu dokładności sondażu), a wyniki pozostałych grup gwałtownie urosły i nawet najstarsza jest już wyraźnie powyżej 50%.

 

W dziedzinie autonomii w obu analizowanych badaniach przodują kobiety. Ale po trzech latach mężczyźni, którzy mieli i mają nadal gorszy wynik, uzyskali wynik lepszy niż miały kobiety w 2013 r. (mężczyźni:kobiety – 53:61 i 64:73%). Wśród grup społecznych i zawodowych najniższy wynik dla wersji „Bożej” mają uczniowie: 4%, przy wysokim wyniku „autonomii”: 71%. Inną grupą o jednocyfrowym wyniku „Bożym” i jeszcze wyższym niż uczniowie „autonomicznym” są – nie wiem dlaczego – pracownicy usług: 77 i 6%.

 

W ankiecie było więcej pytań, których tu nie omawiam: o niezłomne zasady moralne, uzasadnienie zasad moralnych, stosunek do moralności katolickiej i moralność w wychowaniu. Odpowiedzi przeważnie potwierdzają gwałtowny wzrost rozziewu między grupą najbardziej religijną a całą resztą i odchodzenie od uzasadniania moralności religią. Przez trzy lata niewiele zmieniły się sumaryczne odpowiedzi na pytanie o stosunek do zasad moralności katolickiej (do wyboru: najlepsza i wystarczająca; słuszna, ale trzeba ją uzupełniać innymi zasadami; niezgoda z niektórymi jej zasadami; zgoda tylko z niektórymi; całkowita obcość tych zasad). Trochę zwiększyły się różnice dla grup wiekowych (najmłodsza grupa jeszcze mniej wierzy, że moralność katolicka jest najlepsza, najstarsza – trochę bardziej). Najciekawsza różnica to spadek wiary w najlepszy katolicyzm wśród uczniów i studentów z 10% do 0%! Ta grupa to tylko kilka procent próbki (która obejmuje tylko osoby pełnoletnie), więc wynik może nie być dokładny, jednak zmiana jest zauważalna.

 

Źródła:

  • Badanie CBOS „Aktualne problemy i wydarzenia” (283), metoda wywiadów bezpośrednich wspomaganych komputerowo, 5-12 grudnia 2013 r., reprezentatywna próbka dorosłych mieszkańców Polski, 910 osób, pełny komunikat nr 15/2014 r. „Religijność a zasady moralne”.
  • Badanie CBOS „Aktualne problemy i wydarzenia” (318), metoda wywiadów bezpośrednich wspomaganych komputerowo, 4-13 listopada 2016 r., reprezentatywna próbka dorosłych mieszkańców Polski, 1019 osób, pełny komunikat nr 4/2017 „Zasady moralne a religia”.
  • Badanie CBOS „Aktualne problemy i wydarzenia” (319), metoda wywiadów bezpośrednich wspomaganych komputerowo, 1-11 grudnia 2016 r., reprezentatywna próbka dorosłych mieszkańców Polski, 1136 osób.

Liczba katolików spada u nas jak w Niemczech

Nowe dane ISKK ogłoszone 4 stycznia 2017 r. pokazują dalszy spadek liczby katolików. Poznaliśmy dopiero dane za 2015 r., w którym Instytut naliczył o 236 tys. katolików mniej niż rok wcześniej. Spadki w latach 2013 i 2014 to 528 i 435 tys., ale średnia od 2007 r. to 218 tys. osób rocznie. Jest to tempo bliskie niemieckiemu, gdzie spadek jest podobny, chociaż przy mniejszej liczbie katolików (tam 23,8 mln, u nas, według ISKK 32,7 mln). Dyrektor ISKK ks. dr Wojciech Sadłoń, zapytany listownie o przyczyny spadku, wyjaśnił je niedokładnością danych z parafii. W danych widoczna jest jednak wyraźna wieloletnia tendencja spadkowa, a nie przypadkowe zmiany w górę i w dół, które mogłyby być spowodowane niedokładnością. Ale jeżeli to niedokładność, to używanie tej liczby do wyliczania współczynnika dominicantes zamiast podania samej liczby obecnych kościołach jest metodologicznie wątpliwe.

O ułamek punktu procentowego wzrósł „udział dominicantes wśród katolików zobowiązanych”. To dość zawiłe pojęcie. Najlepiej by było poznawać bezwzględną liczbę chodzących do kościoła w dniu zliczeń. Na konferencji prasowej 4 stycznia zapytał o nią dziennikarz „Gazety Wyborczej” Michał Wilgocki, ale dyrektor ISKK odmówił jej podania, chociaż potwierdził, że wynosi ok. 10,5 mln, a liczba przyjmujących komunię to ok. 4,5 mln. Z danych ISKK można jednak dość dokładnie odtworzyć te liczby i stąd znał je dziennikarz. Dla lat 2013-2015 liczby chodzących do kościoła to 10,69 mln, 10,55 mln i 10,66 mln. Widać wzrost w ostatnim roku, ale nie powyżej wartości dla roku 2013. Od 2007 r., kiedy było ich 12,47 mln, spadek wyniósł 1810 tys. Jeżeli przeliczyć te liczby na procent obywateli, to zmienił się on od 33% w 2007 r. do 28% w 2015 r.

Liczby katolików podawane przez GUSISKK nadal mocno się różnią. Jeszcze kilka lat temu GUS podawał przez kilka lat o równo 710 tys. mniej, potem o 480 tys. mniej katolików niż ISKK. Wszystko wskazuje na to, że GUS odliczał od danych ISKK Ordynariat Polowy Wojska Polskiego (napisałem wtedy tekst GUS nie wierzy w Ordynariat Polowy”). Obecnie GUS podaje liczbę katolików większą niż ISKK. Dla 2014 r. o 592 tys. więcej, za 2015 r. o 548 tys. więcej. Ksiądz dyrektor Sadłoń, zapytany przez Zbigniewa Szetelę listownie o tę kwestię poinformował, że dane GUS-u pochodzą nie z ISKK, ale z diecezji, które zbierają je na potrzeby watykańskiego biura statystycznego. Na razie nie wiemy skąd biorą się rozbieżności w danych pobieranych przecież z tych samych parafii. Jedna z informacji ogłoszonych 4 stycznia mówi o 8 procentach brakujących danych z parafii (odpowiada to ok. 2,7 mln osób w ostatecznych danych). Być może różne sposoby uzupełniania braków wprowadzają rozbieżności na poziomie setek tysięcy osób. Mam nadzieję, że uda się o to jeszcze dopytać. Na razie można założyć, że nie należy zwracać przesadnie uwagi na dziesiąte części procenta, a nawet całe procenty we wskaźniku dominicantes.